Małe miasto, mały festiwal, wielkie gwiazdy - tyle można
powiedzieć przy pierwszym zetknięciu z Life Festivalem w Oświęcimiu.
Organizatorzy co roku ściągają kogoś znanego, tym razem są to Soundgarden oraz
Eric Clapton. Jest też sporo polskich artystów (m.in.: Skubas, Kaliber 44,
Jamal, Edyta Bartosiewicz, Luxtorpeda). Jest muzyczna impreza, którą warto
odwiedzić.
Mój pierwszy raz na Life Festivalu nastąpił 27 czerwca 2014.
Do miasta pełnego pamiątek historii docieramy samochodem (tradycyjnie z
przygodami, bo mój dwudziestoletni staruszek Golf nie chciał odpalić; a jego
genialny kierowca pojechał bez dokumentów). Tuż przed godziną 18 wchodzimy na
teren stadionu. Wymiana biletów na opaski (tak, w Oświęcimiu nie zabierają
biletów jak to miało miejsce podczas Grindermana we Wrocławiu - do dziś uważam
to za chamstwo).Toalety przenośne, stoiska z napojami (dobra kawa Mocha z bitą
śmietaną na wzmocnienie) i jedzeniem (zbyt drogie i niesmaczne ziemniaki).
Wchodzimy do Red Zone (na razie pod sceną pustki).
Godzina 18.00. Wychodzi konferansjer i rzuca płytami. Łapię
jedną. Wreszcie coś wygrałem! Potem podpisujemy flagę Polski dla Soundgarden
(pozytywna inicjatywa fan klubu zespołu). Tę flagę dostanie później Chris
Cornell, założy na plecy i zniknie w ciemnościach zaplecza... A tłum właśnie
gęstnieje, choć tak naprawdę tłoczno i wesoło jest tylko w tej drugiej strefie
(jednak z perspektywy czasu nie żałuję wydania ponad 300 zł na bilet).
Kwadrans później na scenie pojawia się Luxtorpeda. Przyjacielsko
nastawiony Litza pozdrawia fanów, wygłasza krótki monolog i bez zbędnych
ceregieli rozpoczyna set - mocny, hard rockowy, momentami nawet nieco thrashowy
z rapowymi partiami Hansa Solo. Ta muzyka nie pozwala mi usiedzieć w miejscu.
Od pierwszej do ostatniej minuty skaczę jak szalony, rozkręcam zabawę i
wykrzykuję słowa tekstów (jak dzieciak). Grają to co najlepsze: "Sucha
studnia", "Mambałaga", "Wilki dwa", "Od
zera" czy "Autystyczny". Pomiędzy utworami dorzucają cytaty ze
Slayera, Maanamu czy Metalliki. Jest moc! Luxtorpeda wyciska ze mnie siódme
poty.
Ten festiwal urzeka przyjazną atmosferą, mniej jest
lanserów, obok siebie bawią się młodzi i starsi. Pogoda dopisuje. Mocne słońce
opala twarze, wysusza skórę. Warto więc przejść kilkadziesiąt metrów i kupić
wodę/piwo/kawę. Przy okazji na scenie montuje się kolejny zespół - Balkan Beat
Box. Muzyka bałkańska z nutą elektroniki powoli acz skutecznie rozkręca zabawę.
Wprawdzie zamiast trąbek są saksofony, ale gibki i ruchliwy wokalista nie daje
ludziom usnąć przy "wodopojach". Kończymy uzupełniać płyny i wracamy
do czerwonej strefy, żeby posłuchać i zaklepać sobie dobre miejsce do stania na
Soundgarden. Ludzi coraz więcej, zabawa trwa w najlepsze. Balkan Beat Box to
znakomita alternatywa dla takich rzeczy jak ostatni przebój zespołu Piersi...
Czas biegnie nieubłaganie do przodu, techniczni sprawnie
wymieniają sprzęty, ktoś rozdaje czerwone o białe kartoniki. Podobno mamy
ułożyć z nich flagę kraju. Jak się później okazuje od pomysłu do realizacji
długa droga... Należy jednak pochwalić pomysłodawców za dobre chęci.
Około godziny 21.30 oczekiwanie zostaje przerwane przez
intro i na scenie pojawiają się muzycy Soundgarden. Za bębnami Matt Chamberlain
(zastępujący Matta Camerona, który zdecydował się wypełnić zobowiązania
koncertowe ze swoim obecnym zespołem - Pearl Jamem). Na szczęście kilkanaście
sekund i nikt nie śmie nawet pomyśleć, że "nowy pałker to już nie to
samo"... Kim Thayil twórca mięsistych riffów wnosi swoją gitarę, który
zakończy koncert kilkuminutowym jazgotem (jesteśmy przecież w ogrodzie
dźwięku). Z basem dumnie wkracza Ben Shepherd - tak - ten Ben demolujący
wzmacniacz podczas wykonywania "Superunknown". No i jest też
bożyszcze dziewcząt, kobiet i niektórych panów... Chris Cornell. Później okaże
się, że niektóre niewiasty tylko jemu robią zdjęcia, tylko na niego patrzą
dostając przy tym spazmów, gdy wokalista wykrzykuje swoje teksty.
![]() |
Flaga dla zespołu Soundgarden przygotowana przez fan klub i wypełniona podpisami fanów |
Na początek
"Searching with My Good Eye Closed", "Spoonman",
"Flower" i "Outshined". Publiczność już szczęśliwa,
a to jeszcze nic. "Black Hole Sun" i moje ulubione "Jesus Christ
Pose", oczywiście "Been Away Too Long" z bardzo jasnym dla nas
przesłaniem (przecież to pierwszy koncert Soundgarden w Polsce). Pod sceną
zaczyna się kotłować, szczęście wypełnia cały stadion. Setlista złożona jest w
dużej mierze z kawałków z płyt: "Badmotorfinger" oraz
"Superunknown". Na "A Thousand Days Before" Matt funduje
słuchaczom prawdziwą perkusyjną kawalkadę. "4th of July" kończy
regularny set. Jednak o 23.03 muzycy ponownie wchodzą na scenę, by wykonać
"Let it drown" oraz "Beyond the Wheel". Podczas ostatniego
kawałka Cornell tak dociska wokalem, że mam wrażenie, iż przebija samego siebie
z dawnych lat. Tak, krzyki i wrzaski spływają na ludzi niczym błogosławieństwo.
100 minut prawdziwej muzycznej uczty. Dziękujemy.
![]() |
Soundgarden |
Świetny koncert, świetny festiwal. Pozdrawiam pana, który
stojąc 10 metrów od sceny używał lornetki. Wszystkich których podeptałem -
serdecznie przepraszam. Koniec i bomba, kto stał na Soundgarden, ten trąba!