poniedziałek, 25 lipca 2016

BAO - Fajerwerki (2016) - recenzja płyty

Kochają Red Hot Chili Peppers i Jamiroqaui, ale dla mnie są niczym polski Electric Six. Ta funkowa, dzika wibracja wycina w pień niektóre nieudane debiuty ostatnich lat. Kwartet z Chrzanowa - co nazywa się BAO  - w czerwcu zadebiutował albumem „Fajerwerki”.

BAO - Fajerwerki
Okładka płyty BAO - Fajerwerki
 
Wybuchowa zawartość krążka nie kończy się na nazwie. Ona się od nazwy zaczyna. Przebojowość albumu nie ogranicza się do rocka i funku. Jest odrobinę swoistej nostalgii („Kiedy”), a także brzmień przypominających klasykę rock`n`rolla czy może nawet bigbitu („Ona mnie nie lubi”).

Na płycie znajduje się 12 numerów oraz kawałek bonusowy. Prócz naładowanego energią i ociekającego seksem utworu „Wulkan” (do którego powstał świetny teledysk) „Fajerwerki” oferują takie perełki jak „Sąsiadka”. Czy to na pewno jest debiut? Ten numer pokazuje prawdziwą klasę zespołu. Wielopłaszczyznowy utwór, w którym sporo się dzieje. Nawet solówka jest całkiem, całkiem. Imprezowy „Piwko” na pewno sprawdzi się jako koncertowy „otwieracz”. Później nadchodzi „redhotowa” gitara i bas oraz… refreny po angielsku w „49 smutków”. Warto tu odnotować, że większość tekstów jest po polsku i nie są to wcale harcerskie piosenki, a całkiem intrygujące historie opowiadane/wyśpiewywane przez Pawła Ostrowskiego.

BAO to ludzie, którzy czują funky. Znam ich od wielu lat i do tej pory nie zaliczałem się do fanów zespołu. Jednak „Fajerwerki” to bardzo udany debiut, który zmienia optykę patrzenia na ten zespół. Od dziś jestem zagorzałym zwolenników tych młodych, utalentowanych ludzi. Zrobili kawał porządnej muzyki. Nie na raz, nie na dwa. Na kilka przesłuchań. Tak trzymać!