środa, 13 maja 2015

Faith No More - Sol Invictus (2015) - recenzja płyty

Dopiero zdjęcia ze studia nagraniowego zamieszczone przez zespół w internecie spowodowały, że uwierzyłem w "Sol Invictus", czyli siódmy studyjny album Faith No More. Malkontentów i sceptyków muszę odesłać z kwitkiem, to nie jest reanimacja trupa. Pacjent opuścił oddział o własnych siłach.

Muzykę Faith No More najlepiej określić jako bigos brzmień i emocji. Dojrzałość goni za beztroską, prześmiewczość ściga się z powagą/patosem. Różne gatunki muzyczne stanowią przemyślany kolaż. Nie ma presji i kalkulacji, ale też chaosu czy przypadkowości. 

Dziś amerykański kwintet pod przywództwem Mike`a "wszystko umiem zaśpiewać" Pattona* ma w sobie tyle odwagi, że nie zamierza nagrywać słabych kontynuacji czy niezdarnych eksperymentów. Nie zatraca swojego charakterystycznego stylu.

Faith No More - Sol Invictus
Faith No More - Sol Invictus


"Sol invictus" trzeba posłuchać kilkukrotnie, by w pełni pokochać ten album. Moje pierwsze wrażenie było takie jak to, gdy usłyszałem dwa single - hm, okej, ale nie urywa pupci. Minęło trochę czasu i odleciałem. Dziś "Superhero" uważam za jeden z najlepszych kawałków w dyskografii "Faith No More", a nie jest to jedyne odkrycie.

Dojrzały początek. "Sol Invictus" z niskim wokalem Pattona zaskakuje. Spokojne, zdystansowane wejście ma jednak na celu uśpić naszą czujność. Tuż za rogiem czai się prawdziwy kiiler. Wspomniany "Superhero" brzmi jak połączenie Tomahawka z kompozycjami z płyty "The Real Thing".  Patetyczne refreny i krzyki Pattona w zwrotce to jeszcze nie wszystko. Roddy Bottum swoim motywem klawiszowym połączonym z gitarowym szaleństwem Hudsona tworzą orientalny klimat. Dodatkowo także bogate perkusyjne wariacje Bordina i głęboki bas Goulda czynią z "Superhero" dzieło kompletne. Będziecie często do tego wracać.

"Sunny Side Up" kładzie pomost między płytami "King for a Day... Fool for a Lifetime" a "Album of the Year". A gdyby mocniej się wsłuchać, można nawet odnaleźć wpływy "The Real Thing". Taka stylistyczna zabawa dla zaawansowanych. "Separation Anxiety" przez swoją transowość i mroczność najbardziej pasuje do kompozycji Tomahawka. Miłośnikom tego projektu Pattona powyższy numer rozsadzi z euforii czaszkę. Po prostu miazga! Tego jeszcze nie grali - tak pomyślałem po pierwszych taktach "Cone of Shame", ale szybko się zreflektowałem. Ta niepokojąca opowiastka pokazuje pazur i drapie nas w twarz. Znacie te dzikie krzyki z Mr Bungle i z Fantomasa.

"Rise of the Fall" klimatem przypomina płytę "California" Mr Bungle. Ścieżka dźwiękowa z wesołego miasteczka na pięć minut przed katastrofą... Kocham takie granie! "Black Friday" za pierwszym razem umknął mojej uwadze. Nadrobiłem to. Rozsmarowałem masło na czole... Yyyy... numer zacny!
"Motherfucker" dzięki marszowemu tempu nadawanemu przez werble od razu przykuwa ucho. Warto zwrócić też uwagę na napięcie, które zespół skrupulatnie buduje w kompozycji. Solówka Jona Hudsona wisienką na torcie? No raczej! O "Matadorze" było wspomnieć.  Naprawdę już dawno akordy na pianinie Bottuma nie miały takie wydźwięku jak tu.

Faith No More nie byliby sobą, gdyby do zestawu piosenek nie dorzucili jakiegoś "chochlika".  Lekki, słoneczny, beztroski "From The Dead" nie przystaje brzmieniowo do całości, jednak znakomicie wpisuje się w konwencję zespołu. Gitara akustyczna i chórki mogą wprowadzają słuchacza w sielankowy nastrój. Tylko tytuł coś nie pozwala się zrelaksować... Ach, to przewrotne FNM.

Na płycie jest więcej smaczków, to "Sol invictus" należy uznać za pracę zespołową. Nikt się nie wyróżnia, wszyscy dają tyle ile potrzeba. Z korzyścią dla płyty. Jest dopiero maj, a my już mamy silnego faworyta do wygrania plebiscytu na album roku.

Lista utworów:
1. Sol Invictus
2. Superhero
3. Sunny Side Up
4. Separation Anxiety
5. Con Of Shame
6. Rise Of The Fall
7. Black Friday
8. Motherfucker
9. Matador
10. From The Dead

* Mike Patton jest genialnym wokalistą, a jego umiejętności wymykają się ocenie. Uczynił ze swojego głosu instrument, którego wielu jednowymiarowych artystów może tylko pozazdrościć.

niedziela, 10 maja 2015

Przegląd Zespołów Muzycznych KLANG (9.05.2015) - Stara Kotłownia, Chrzanów - relacja

Za nami szósta edycja Przeglądu Zespołów Muzycznych KLANG. 9 maja zmierzyło się siedem kapel. Zwycięski okazał się Eder. Wyróżnienie otrzymała formacja Cold Calculated. Po raz drugi miałem przyjemność być jurorem tej zacnej imprezy. Oto kilka spostrzeżeń na temat kapel.

KLANG 2015
Eder - zwycięzca KLANGU 2015 [fot. Łukasz Michalik]
Podczas kilkugodzinnego maratonu koncertowego w Starej Kotłowni publiczność mogła posłuchać rockowych zespołów oraz po raz pierwszy również składów hip-hopowych.

Zmagania rozpoczęli muzycy Lunatyk. Dwóch z nich wygrało KLANG w przeszłości jako Blank Space - Bartek Palka oraz Mariusz Lichota. Tym razem się nie udało, ale był to ich debiut sceniczny, więc może być tylko lepiej. Hard rockowy zespół Subline przykuwał uwagę głównie za sprawą gitarzysty Tomka Knopika, który  w 2009 roku wygrał z zespołem Vallium V Powiatowy Przegląd i Konkurs Kapel (z tej imprezy narodził się KLANG).

Blex, czyli mocny hip-hopowy przekaz to swoista nowość na KLANGU, bowiem do tej pory występowały tu głównie rockowe kapele. Cieszy jednak tegoroczna różnorodność i to, że raperzy odważyli się zmierzyć z przedstawicielami innych gatunków muzycznych. Równie bezkompromisowi byli przedstawiciele metalcore`owej formacji Cold Calculated. Przewodniczący jury Ryszard Kramarczyk (akustyk zespołu Dżem) szczególnie chwalił perkusistę. Dla Wiktora Palika takie komplementy to żadna nowość, bowiem w ubiegłym roku na Ogólnopolskim Festivalu Rockowym w Mławie otrzymał tytuł najlepszego pałkera.

Cold Calculated
Wiktor Palik - zespół Cold Calculated [fot. Łukasz Michalik]

HeavyHeart mogło się podobać ze względu na solówki gitarowe Bartka Krzemienia. Sekcja rytmiczna także trzymała poziom, a nad wszystkimi górowała silnym głosem Kaja Sikora (chwalona przez jurora i lidera grupy Credo - Rafała Topolskiego). Natomiast Wyjście Awaryjne dostarczyło publiczności mnóstwo zabawy i pozytywnej energii. Ten zespół łączy rap z żywymi instrumentami. I w kuluarach można było dowiedzieć się, że zabrakło im naprawdę niewiele do wyróżnienia (zadecydowało głosowanie).


Wyjście Awaryjne [fot. Łukasz Michalik]

Ostatni na scenie pojawił się Eder. Kapela chrzanowskiej publiczności dobrze znana, w przeszłości na KLANGU wyróżniana, ale dopiero w tym roku zwycięska. "Kamień z serca" - powiedział po rozdaniu nagród Maciej Nowak. Presja była, bowiem wiele osób liczyło, że to właśnie Eder będzie w tym roku najlepszy. A jury doceniło dobrą dykcję Maćka, niezłe solówki Kacpa, równą sekcję rytmiczną i klawiszowca.


Eder [fot. Łukasz Michalik]

Nim jednak rozdano dyplomy i nagrody - na scenę wyszedł wrocławski aTOM, który zaprezentował energetyczny hard rockowo/stonerowy koncert. Chrzanowski występ był okazją do zaprezentowania materiału z debiutanckiej płyty "Przypuszczam, że wątpię" wydanego w 2014 roku. Publiczność usłyszała także nowe kompozycje. Nie zabrakło bisów i coveru The White Stripes "Seven Nation Army", czyli hymnu dobrze wszystkim znanego. Zespół dał z siebie wszystko i nie poddali się nawet po awarii pieca basowego (dzięki pomocy basisty Ederu, który pożyczył swój sprzęt - aTOM mógł dokończyć koncert).

aTOM [ fot. Łukasz Michalik]

KLANG 2015 pokazał sporą różnorodność gatunkową. Tegoroczna edycja udowadnia, że poziom imprezy z roku na rok idzie w górę, a wygrana jest czymś naprawdę pożądanym. Podziękowania należą się publiczności i zespołom. A kolejny przegląd za rok.

Zwycięzcy dotychczasowych edycji KLANG-u:

2010 - Chilitoy

2011 - Blank Space

2012 - Tajna Lista

2013 - Straight Jack Cat

2014 - We Can Be Angry Too

2015 - Eder


...

sobota, 2 maja 2015

Majówkowe przemyślenia

Dziś krótko i nietypowo. Ponieważ ostatnio mniej słuchałem muzyki, postanowiłem zrobić sobie krótką retrospekcję. Sprawdziłem czy wybrane zespoły z mojego topu nadal działają na mnie tak jak przed laty. Oto wnioski.

1. Najlepszą awangardową płytą jest dla mnie wciąż - Fantômas - Fantômas z 1999 roku. Ten szalony projekt trudno sklasyfikować, jest to po prostu chora jazda dla świrów. Patton, Osborne, Dunn i Lombardo nagrali niepokojący, szalony album. Utwory trwają średnio po kilkadziesiąt sekund, zawierają liczne przejścia. Fantômas to taki Mr Bungle na sterydach podłączony do napięcia 230V. 

2. Robiący furorę w UK nowy album Blur - pierwszy od 12 lat - brzmi naprawdę nieźle. "The Magic Whip" jest dziełem raczej stonowanym i (takie moje wrażenie) skrojonym pod rynek azjatycki: chińskie znaki na okładce, część nagrań zrealizowanych w Hong Kongu, teledysk do "Lonesome street" (a dodatkowo Japonia to jeden z niewielu krajów na świecie, gdzie masowo kupuje się płyty z muzyką i dlatego to oni dostają specjalne wydania "deluxe"). Damon Albarn nie traci formy. Klimatem zbliża się do Gorillaz. Natomiast moim faworytem na "The Magic Whip" jest świetny "My Terracitta Heart", ale zachwyca także "There Are Too Many Of Us" i "Pyongyang" wzbogacony orientalnym azjatyckim motywem. Jest zatem wiele powodów, by nadal kochać Blur.

Blur - The Magic Whip
Blur - The Magic Whip


3. Drugi, trzeci i czwarty album The Offspring nadal nieźle brzmią w przeciwieństwie do całej chały, która rozpoczyna się od czasów "Americany". Proszę sobie posłuchać "Genocide" albo "Dirty Magic". Czy to ballada czy klasyczny punk rockowy numer z słonecznej Kalifornii, zawsze jest melodyjne, prosto ze fajnym brzmieniem i zapamiętywanymi refrenami. Zero mdłego pitolenia.