sobota, 18 kwietnia 2015

Red Scalp - EP no. I (2014) - recenzja płyty

Polacy nie gęsi i swój stoner mają. Istniejący od 2012 roku zespół Red Scalp z Pleszewa prezentuje się naprawdę okazale. EP-ka, która wpadła mi w ucho zawiera czterdzieści trzy minuty dobrej muzyki (album można pobrać za darmo ze strony lub kupić).

Red Scalp - EP no. I
Red Scalp - EP no. I

Sześć utworów nagranych w 2014 roku w StudioPlay oraz w "Scalp`s Place" pokazuje wysoki poziom kapeli, która porusza się w klimatach stoner rocka, psychodelii oraz hard rocka. Artyści nie ukrywają oczywistych inspiracji Black Sabbath (a kto grający "pustynnego rocka" mógłby robić inaczej?). Widać to na każdym kroku, w każdym riffie, w klimacie płyty. Nisko nastrojone gitary, bezdroża, piasek, Indianie, psychodeliki - to czuć w ich muzyce.

Czym zatem ta kapela różni się od innych stonerowych zespołów? Na pewno dobrym przykładem pomysłowości zespołu jest nasiąknięty indiańskim duchem numer "Tatanka" (kto oglądał "Tańczącego z wilkami" łatwo rozszyfruje tytuł). Rytualne śpiewy, rewelacyjny refren i zapadający w ucho sabbathowy riff. Takich wyrazistych basistów jak Łukasz Jankowski lubimy. Posłuchacie, zrozumiecie o co chodzi.
Plusem albumu jest również jego różnorodność. "Helliocentric" może zmylić? Czy to polski band? Tak! Świetny riff brzmiący jak Black Label Sobiety (charakterystyczne gitarowe piski Zakka Wylde`a). Odpowiedni kopniak na otwarcie. Psychodeliczny "Sweet Pill II" mieli mózg niczym meskalinowa maszynka. O zajebistości "Tatanki" już wspominałem? Solówki to następny atut "EP no. I" - miłośnicy gitar będą usatysfakcjonowani.



Album "EP no. I" stanowi dobry prognostyk na przyszłość - narodziła się porządna kapela spod znaku stonera. Jednak już dziś wiemy, że to nie musi być zespół, który wiernie kopiuje sprawdzone patenty, tylko kapela z własnym stylem. Życzę zatem Red Scalp, aby nie zatracili zmysłu tworzenia ciekawych numerów i dalej się rozwijali. W końcu to debiutanci. Powodzenia!

Lista utworów:
1. Helliocentric
2. Sweet Pill I
3. Jackie Boy
4. Tatanka
5. Sweet Pill II
6. Sin City

niedziela, 12 kwietnia 2015

Therapy? - Disquiet (2015) - recenzja płyty

Co łączy: Muse, Cream, Nirvana, The Police i ZZ Top? Te wszystkie zespoły określa się mianem "power trio", gdzie o muzyce decyduje trójka artystów. Do tego zestawienia wypada dołączyć Therapy? (pytajnik odnosi się do nazwy kapeli). Trio muzyków 23 marca wydało czternasty album. Nie było łatwo, bowiem zarejestrowany blisko rok temu materiał z "Disquiet" czekał z publikacją ze względu na sprawy kontraktowe. Zespół zmienił barwy opuszczając szeregi Blast Records na rzecz Amazing Record Co. Produkcją albumu zajął się Tom Dalgety znany ze współpracy z Royal Blood i Band of Skulls.

Therapy? - Disquiet
Therapy? - Disquiet

Przyznam od razu, że z ostatnio mało słuchałem Therapy? Natomiast mocno pokochałem płyty: "Troublegum" [1994] oraz "Semi-Detached" [1998]. Jednak już po pierwszym przesłuchaniu albumu "Disquiet" z radością stwierdziłem, że jest to bardzo dobry materiał! Zespół znakomicie dzieli mocniejsze i spokojniejsze akcenty. Gitarowe brzmienie opiera się na trzech elementach: hard rock, punk i pop. Te elementy regularnie przewijają się przez twórczość Therapy? Ciężkie, przybrudzone hard rockowe gitary (nieco podchodzące czasami nawet pod granie zespołu Helmet) napędzane są szybkimi punkowymi tempami przeplecionymi wpadającymi w ucho melodiami. Trio funduje słuchaczom bardzo energetyczny album.

Refreny i gitarowy riff z "Still Hurts" od razu dają sygnał - będzie dobrze! "Tides" jest jednym z bardziej przystępnych numerów, bujająca linia basu i przyjemny dla ucha śpiew Cairnsa. Spokojnie, nie będzie zbytniego przesłodzenia. Wprawdzie dwa następne kawałki podchodzą pod lżejsze klimaty, to już "Idiot Cousin" leci na ostro (perkusyjny popis Coopera). Spośród nowych kompozycji wyróżnia się "Insecurity" - chyba najlepszy na płycie.


Słuchając "Disquiet" trudno się nudzić. Miłośnikom punk rocka może przypaść do gustu "Torment Sorrow Misery Strife", zwolennicy ostrego grania na pewno docenią "Vulgar Display Of Powder". Nisko strojone stonerowe gitary wybrzmiewają w "Deathstimate" - powolnym jak czołg i rozpędzającym się podczas zwrotek numerze, który zamyka płytę.

Gitarzysta i wokalista Andy Cairns, perkusista Neil Cooper oraz basista Michael Mckeegan robią swoje. Od lat nagrywają dobre albumy. Choć nie należą do najpopularniejszych grup rockowych, to ich twórczość pełna jest ciekawych kompozycji. Również nowa płyta, dlatego szczerze polecam. 

Lista utworów:
1.Still Hurts
2. Tides
3. Good News Is No News
4. Fall Behind
5. Idiot Cousin
6. Helpless Still Lost
7. Insecurity
8. Vulgar Display Of Powder
9. Words Fail Me
10. Torment Sorrow Misery Strife
11. Deathstimate

środa, 8 kwietnia 2015

Turbowolf - Two Hands (2015) - recenzja płyty

Cztery lata po udanym debiucie brytyjskiego zespołu Turbowolf został wydany album "Two Hands". Nowy materiał składa się z 11 kawałków. Jak muzycy poradzili sobie z syndromem drugiej płyty?

Turbowolf - Two Hands
Turbowolf - Two Hands

Początek wypada bardzo ostro - "Invisible Hand" nie daje chwili wytchnienia, ale już "Rabbits Foot" jest mniej stonerowy, a bardziej wyspiarski. Dzięki trzeciemu numerowi wpadam w zachwyt - "Solid Ground" ze swoim plemiennymi chórkami dziecięcym* od razu mnie oczarował. "American Mirrors" sprytnie łączy punk rocka z progresywnym graniem. Jeszcze odważniej jest w "Nine Lives", który jest brytyjski do szpiku kości (echa tamtejszej sceny rockowej?). Mógłby się znaleźć w repertuarze np. Franz Ferdinand. 



W połowie płyty orientujemy się, że Turbowolf zostawiają brzmienia z debiutu na rzecz czegoś bardziej mainstreamowego. Do "Good Hand" i "Mk Ultra" nie będę zbyt często wracał."Twelve Houses" daje nadzieję, że nie wszystko stracone, jest mocniej i całkiem melodyjnie. Andy Gosh wyciska ze swojej gitary ile się da. Dzieje się. Ducha utraconego w połowie albumu pozwala odzyskać ciężki "Rich Gift". Za takie numery cenię Turbowolf. Mocny zapamiętywalny stonerowy riff, genialna melodia i to złamanie kompozycji w połowie przez perkusyjne przejście. O, proszę! Solówka w stylu Josha Homme`a i ten psychodeliczny finał. Da się?! Ostatni na płycie "Pale Horse" godnie wieńczy dzieło.

No cóż, drugie dzieło Turbowolf trudniej ocenić niż solidny debiut. Kilka bardzo dobrych utworów na "Two Hands" i przeciętny środek - to chyba najlepszy opis. Jest progres stylistyczny, ale także trochę nierównych momentów. Pewnie za parę lat przekonamy się jak płyta zniosła próbę czasu. Na razie daję plusa na zachętę i na pewno sięgnę po wydawnictwo numer trzy. 

*Takie moje pierwsze skojarzenie.

Lista utworów:

1. Invisible Hand
2. Rabbits Foot
3. Solid Gold
4. American Mirrors
5. Toy Memaha
6. Nine Lives
7. Good Hand
8. KM Ultra
9. Twelve Houses
10. Rich Gift
11. Pale Horse

niedziela, 5 kwietnia 2015

Turbowolf - Turbowolf (2011) - recenzja albumu

W każdym dobrym stonerowym zespole jest trochę Black Sabbath oraz Kyuss. Nie może więc dziwić, że debiutancka płyta zespołu Turbowolf naznaczona jest piętnem tamtym kapel. Jednak pochodząca z Bristolu ekipa próbuje zdefiniować swój styl poprzez rozwijanie brzmienia "pustynnego rocka".

Turbowolf - Turbowolf
Turbowolf - Turbowolf

Wydanego w 2011 roku dzieła "Turbowolf" słucha się naprawdę dobrze. Szybkie gitary kojarzą się początkowo z twórczością Fu Manchu, a barwa głosu Chrisa Georgiadisa może przypominać wokal Johna Garcii (legendy stonerowych kapel). To na szczęście pozytywne związki i nie znajdziemy tu kopiowania. Widać to zwłaszcza w przebojowym rockowym "Bag O` Bones" czy psychodelicznym "TW1". Ciekawie robi się w "The Big Cut", gdzie na pierwszy plan wysuwa się basowa zagrywka stanowiąca introdukcję do gitarowego solo à la Josh Homme (Queens Of The Stone Age).  Refren z "A Rose for the Crows" porwie niejednego słuchacza, natomiast "Son (Sun)" wciąga psychodelicznym klimatem połączonym ze stonerowym brudem. 



Popatrzcie na ich teledyski. To są bardzo pojechani kolesie, świrusy. Dziwaczna atmosfera towarzyszą warstwie wizualnej stanowi świetne zobrazowanie ich muzyki, która choć prosta - wydaje się nieokiełznana i niepokojąca (patrz: quasi-transowy "All The Trees"). A na koniec jeszcze ten "Let`s Die" z elektronicznym wstępem (oldskull syntezatorów?). Wobec takiego kawałka trudno być obojętnym - albo rzuca nami po całym pokoju, albo szybko wyłączamy (kto się odważy?).



W albumie "Turbowolf" widać zaczyn do czegoś naprawdę ciekawego: energię, pasję i pomysły. Obojętna nie pozostała też prasa muzyczna, która na ogół bardzo ciepło przyjęła debiut brytyjskiej formacji. Zespół jest otwarty na rozwój, a czy wykorzysta potencjał przekonamy się 6 kwietnia, kiedy wyjdzie kolejne wydawnictwo.

Lista utworów:
1. Introduction
2. Ancient Snake
3. Seven Severed Heads
4. Bag O' Bones
5. TW1
6. Read & Write
7. The Big Cut
8. KJ
9. A Rose for the Crows
10. Son (Sun)
11. Things Could Be Good Again
12. All the Trees
13. Let's Die

piątek, 3 kwietnia 2015

Frontside - Prawie martwy (2015) - recenzja płyty

Nowy kierunek muzycznych poszukiwań podzielił fanów na dwa obozy. Jedni krytykowali płytę „Sprawa jest osobista” wydaną w ubiegłym roku za jej łagodniejsze brzmienie. Drudzy przyjęli stylistyczną woltę z entuzjazmem. Niżej podpisany zalicza się do tej zadowolonej/mniej ortodoksyjnej części sympatyków grupy Frontside). Zgodnie z hasłem „Ewolucja albo śmierć” muzycy poszli jeszcze dalej i podtrzymali trend poszukiwań nagrywając płytę „Prawie martwy”. Co z tego wyszło?

Frontside - Prawie martwy
Frontside - Prawie martwy

Pisząc tę recenzję mógłbym przyjąć jedną z dwóch postaw: konserwatywną (dysponując wiedzą na temat poprzednich albumów, zwłaszcza tych metalowych) oraz a priori (bez doświadczenia, wiedzy itd.). W pierwszym wariancie pewnie napisałbym, że „Prawie martwy” [2015] brzmi jak odrzut z sesji albumu „Sprawa jest osobista” [2014]. Wybiorę jednak opcję drugą. Niech się dzieje!

Jako pierwszy utwór poznałem - singlowy „Lubię pić” - i od razu rozczarował mnie ten rubaszno-pijański klimat numeru. Najlepszą częścią kawałka jest akordeonowy wstęp Wacława „Vogga” Kiełtyki. Resztę można odebrać jako kolejny muzyczny żart (gdzie mu tam do prześmiewczej „Legendy”). Czy udany? Niekoniecznie. I tak słuchając kolejnych utworów dominuje poprawny i trochę przeciętny hard rock, a często i również rock, który momentami zahacza nawet o pop. Tekstowo również jest gorzej niż poprzednio. Kolejnym minusem tego albumu jest jednowymiarowość. Już przy pierwszym odsłuchu robi się nudno. Kompozycje nie odróżniają się wyraźnie od siebie.

Dwa numery jednak wypadają bardzo dobrze: „Prawie martwy” z gościnnym udziałem Astka (w latach 1993-2004 wokalista zespołu) oraz „Moje ego”. „Tak to się robi tu” broni się fajnym riffem i tekstem. Za drugim odsłuchem polubiłem również hardrockowy kawałek „Na sprzedaż”.

Oczywiście na płycie pojawiło się kilka solówek gitarowych i niezłych riffów, które jednak giną w dość średniej całości.

Wygląda na to, że ewolucja przyniosła formacji Frontside lekki zawał, ale pewnie kolejny album będzie cięższy i zadowoli wymagających fanów. Mnie „Prawie martwy” rozczarował. Może będziecie mieć inne zdanie. Powodzenia!

Lista utworów:
1. Tak to się robi tu
2. Barykady stoją wciąż
3. Lubię pić
4. Na sprzedaż
5. Ona jest zła
6. Serca głos
7. S.O.S.
8. Prawie martwy
9. Nie ma już nic
10. Moje ego