czwartek, 10 września 2015

Slayer - Repentless (2015) - recenzja płyty

Albumów Slayera nie należy słuchać w samochodzie, bo można spowodować niezła kraksę. Albumów Slayera nie powinno się puszczać ukochanej, no chyba że takiej naszpikowanej kolczykami i tatuażami. Wreszcie albumów Slayera nie wypada się oceniać, bo Slayer to nie muzyka, tylko religia. Kropka.

Nie będzie to typowa recenzja płyty, bo do Slayera nie należy tak podchodzić. Ten tekst jest tylko zachętą dla fanów, bo pozostali i tak nie ogarną... Thrash metal znaczy szybko i do przodu. Na "Repentless" tak właśnie jest. 

Slayer - Repentless
Okładka płyty Slayer - Repentless (2015)

Dobre riffy, agresywny śpiew i dynamiczna sekcja rytmiczna niosą nas przez cały album. Od początku do końca jest podobnie, czyli ostro, bez brania jeńców. Płytę napisali Kerry King i Paul Bostaph. Partie perkusyjne brzmią tak doskonale, że już chyba nikt nie pamięta, że kiedyś w Slayerze bębnił niejaki Dave Lombardo. A jak są takie osoby, to na pewno entuzjastycznie przyjmą wyczyny obecnego pałkera. Tu należy zwrócić uwagę na numer "Chasing Death", gdzie Paul naprawdę popracował na bębnach. Mało? "When the stillness comes" - mroczny i powolny jak czołg rozjeżdżający wszystko, co napotka na drodze. Chętnie będę niego wracał. W kółko!

Świetnie do kapeli wprowadził się Gary Holt, który zastąpił nieodżałowanego Jeffa Hannemana. Mnogość riffów koi uszy słuchacza. Obie gitary współpracują ze sobą wzorcowo, choć gdzieś w powietrzu unosi się duch zmarłego gitarzysty.

Szybki rzut oka na moje statystyki: najczęściej słuchanymi numerami są "Season in the Abyss" oraz "South of Heaven". Nie jest to może specjalnie oryginalne, ale ujawnia tendencję słuchacza. Klasyczne numery wchodzą najmocniej. Czy na nowym albumie są kawałki o takim potencjale? Na pewno. Weźmy taki "Cast the First Stone" - niczego mu nie brakuje, żeby skraść moje serce. Ma w sobie epickie intro zwiastujące zagładę. Potem już standardowo: riff, refren, przejście i oczywiście solówka gitarowa. Stary dobry thrash.
Bardzo lubię motoryczny i prosty "Implode". Ten utwór od razu utwierdził mnie w przekonaniu, że album "Repentless" był potrzebny. Nie tylko po to aby poskakać i potrzepać głową, ale również by przekonać wszystkich, że rozwiązanie grupy byłoby głupim pomysłem. Slayer jest nieśmiertelny.

Lista utworów:
1. "Delusions of Saviour" 
2. "Repentless"
3. "Take Control" 
4. "Vices" 
5. "Cast the First Stone" 
6. "When the Stillness Comes" 
7. "Chasing Death" 
8. "Implode" 
9. "Piano Wire" 
10. "Atrocity Vendor"
11. "You Against You"
12.  "Pride in Prejudice"

2 komentarze:

  1. Bardzo trafnie napisane! Z tymi nowymi albumami różnie bywa. Jestem na etapie sprawdzania nowości tych, właśnie znanych zespołów i tak dochodzę do wniosku, że Iron Maiden jest nudny i utwory się zlewają, Motorhead jest poprawny, ale już nie porywa mnie jak kiedyś. Natomiast Slayer ma tą energię, jest szybko, wszystko spójnie i nie ma monotonni mimo iż ostatnie thrashowe dokonania innych kapel stoją w miejscu. Czekam na nowy Anthrax, póki co "Evil Twin" łyknęłam i myślę, że to będzie coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewątpliwą zaletą Slayera jest to, że potrafią wycisnąć z siebie maksimum. Lubię Motorhead, ale wiem, że Lemmy jest AC/DC - od lat praktycznie to samo.

      Usuń