Co by tu napisać o The Dead Weather, żeby nie wyjść na
podnieconego nastolatka, który kupił sobie upragniony winyl? Kapela urywa
jaja! W 2010 rok Jack White mógł powiedzieć, że The White Stripes jest jego
projektem pobocznym, bo to co muzycznie "powyczyniał" na „Sea of cowards” zasługuje na
wyróżnienie. Ta muzyka powoli dojrzewa w człowieku, w środku. White powiedział
o brzmieniu The Dead Weather, że jest to
„gothic blues”. Trafnie! Charakterystycznie nastrojone gitary (dużo
różnych przesterów), ciekawe podziały, pauzy, mroczny klimat zakłócany raz po
raz jazgotem i wyśmienitym partiami wokalnymi.
![]() |
The Dead Weather - Sea of Cowards |
Największe wrażenie robi na mnie
właśnie ta pierwsza część płyty: "Blue blood blues" – napędza wyraźny rytm
perkusji czy "Hustle and Cuss" – przyciąga ciekawym chwytliwym basem (pamiętacie
jeszcze utwór "60 Feet Tall?"), partią Hammondów, no i ten riff! A przy okazji
Alison wspina się na wokalne wzgórze. "The Difference Between Us" – sporo efektów i elektroniki, psychodeliczna
wycieczka."I`m Mad" – skandowanie tytułu utworu kończy krótka fraza śmiechu „ha
ha”. Alison Mosshart jest tu zadziorna,
seksowna i nieokiełznana. Jack Lawrence i Dean Fertita idealnie dopełniają
muzyczną układankę. „Sea of cowards” to kontynuacja, jazda właściwą drogą,
jazda bez trzymanki z seksualnym dreszczykiem, błyskotliwa, zachęcają, i… szybka. Nagle orientujesz się, że ta
frapująca płyta dobiega do końca, ale ty nie chcesz się zatrzymać. Wciskasz
replay i jedziesz dalej.
To jest oldschool. To jest
świetnie dopracowana produkcja. Jedna z najciekawszych płyt roku 2010.