W kwietniu 2015 roku będzie 7 płyta Faith No More! Zespół zaklepuje terminy na
europejskich festiwalach muzycznych na przyszły rok (m.in. potwierdzone Download
Festival, Hellfest). Sporo szumu w mediach zrobił singiel "Motherfucker".
Opinie były podzielone, bowiem jest grupa fanów Faith No More, która nie chce
zmieniana legendy, ale jak udowadnia przykład Soundgarden, można odrodzić się z
popiołów. Pytanie tylko - czy naprawdę warto?
![]() |
Faith No More 2014 [źródło: facebook.com] |
Oczywistym faktem jest to, iż FNM zaczęło się z chwilą
przyjścia do zespołu nowego wokalisty, czyli wraz z dołączeniem do składu
Mike`a Pattona w styczniu 1989 roku. Wtedy zespół miał praktycznie ukończoną
przełomową płytę "The Real Thing i brakowało tylko przysłowiowej kropki
nad "i". Charyzmatyczny artysta szybko pomógł amerykańskiej formacji
wznieść się na wyższy poziom i uzyskać status gwiazdy. Kolejny album
"Angel Dust" był tylko ugruntowanej tej pozycji, a dograny naprędce
cover Commmodores "Easy" znacznie przybliżył ekipę z San Francisco do
mainstreamu. Później Faith No More wydali jeszcze dwie znakomite płyty, z
których jednak większą popularność zyskał "Album Of The Year" być
może ze względu na mocne single: "Ashes To Ashes" czy
"Stripsearch". Zespół zagrał mnóstwo koncertów, dał setki wywiadów,
nakręcił kilka niezłych teledysków. Jednak w 1998 roku zaczęły nasilać się
pogłoski o rozpadzie. Panowie byli sobą zmęczeni, chcieli czegoś nowego.
Rozstali się w miarę pokojowo.
Nie bez znaczenie dla rozwiązania kapeli było spore
zaangażowanie Pattona w różne poboczne projekty. Wokalista nigdy nie spełniał
się jako lider formacji, która będzie przez trzydzieści lat usilnie trwać na
scenie. Czas w Faith No More wykorzystał jako inwestycję na przyszłość. Dzięki
rozgłosowi, estymie oraz pieniądzom, mógł skupić się na karierze solowej. I
choć tworzył też typowe zespoły, to jednak zawsze indywidualizm, skłonność do
poszukiwania nowych wyzwań i artystyczna niezależność stanowiły jego główne
założenia kolejnych muzycznych przedsięwzięć. Było ich mnóstwo, nie zamierzam
wymieniać, bo każdy może sięgnąć i sprawdzić czym się zajmować przez ostatnie
kilkanaście lat.
Inni muzycy też po rozpadzie zespołu nie nudzili się.
Perkusista Mike Bordin grał z Ozzym Osbournem, współpracował z Jerrym
Cantrellem, grał też koncerty z Black Sabbath i Kornem. Klawiszowiec Roddy
Bottum skupił się na swoim zespole o nazwie Imperial Teen. Z kolei basista
Billy Gould też nie próżnował - wśród godnych odnotowania działań muzycznych
warto zauważyć choćby kolaborację z Jello Biafrą (legendarnym wokalistą punk
rockowej formacji Dead Kennedys). Ostatni gitarzysta Faith No More - Jon Hudson
wydaje się w tym gronie dość niewidoczny.
W 2009 roku jednak ci skupieni na nowych projektach muzycy
postanowili reaktywować legendę. Od słowa do słowa przeszli do czynów. Najpierw
była trasa koncertowa. Wtedy też miałem okazję przekonać się na żywo (Open`er,
Gdynia), że są w dobrej formie, że dają radę.
Po 5 latach od wznowienia działalności ukazał się pierwszy od dawna
wspólny numer. I dotarliśmy do punktu wyjścia.
Czy panowie: Patton, Bordin, Bottum, Gould i Hudson będą w
stanie sprostać niebotycznym wymaganiom fanów i mediów? Kultowa "The Real
Thing" była nominowana do Grammy, hicior "Easy" brzmiał lepiej
niż pierwowzór, teledysk do "Epic" był śmieszny, zawadiacki i idealnie
skrojony na tamte czasy. Faith No More zawsze wpasowywało się w realia, choć
nie był to efekt kalkulacji, a raczej sporej intuicji.
![]() |
Mike Bordin i Billy Gould w studio nagraniowym [źródło: facebook.com] |
Na razie wiadomo, że powstało 10 numerów i 15 szkiców
kawałków, a całość ma być oryginalna, choć nieoderwana od dotychczasowej
twórczości. Jak stwierdza Gould o nowych kompozycjach: "Będą bardzo się różnić od tego, co do tej pory. To
kombinacja tego, czego nie usłyszymy nigdzie na świecie i tego, czego naszym
zdaniem brakuje innym zespołem. Ostatecznie, będzie to brzmiało jak Faith No
More"*. Promocja nadchodzącego wydawnictwa już się rozpoczęła od wypuszczenia singla. Kawałek "Motherfucker" nosi pewne cechy starego
Faith No More, z których najważniejszą jest luz. Nie chcę go oceniać, bo skoro
ma zapowiadać nową płytę, to wolałbym zrecenzować cały album.
Czy jednak ta muzyka dziś da radę? Soundgarden publikując w
2012 roku "King Animal" uczyniło progres. Obawiam się, że Faith No
More musi wydać coś naprawdę genialnego, żeby oprzeć się krytyce. Skoro mieli płytę
"Album Of The Year," to teraz chyba pora na "Album Of The
Decade".
Żarty żartami, ja jednak znam doskonale pattonowe zespoły Tomahawk i Peeping Tom, które brzmiały zacnie i w
jakiś tam specyficzny sposób zapełniały pustkę po FNM. Boję się, że jakakolwiek słabość nowego
dzieła może zostać obnażona, a legenda poddana próbie.
Konkluzja? Zawsze byłem fanem Faith No More i nim pozostanę.
Mam nadzieję, że moje oczywiste w takich sytuacjach obawy się nie sprawdzą.
Czego oczekuję po nowym albumie? Epickości przeplatanej humorem, hybrydy
brzmień i świeżości. Starzy wyjadacze muszą dać czasu, żeby nikt nie miał
wątpliwości, kto tu rządzi.
* www.antyradio.pl