Jaki jest twój numer?
Niedzielny październikowy poranek. Słonecznie. W samochodzie
radio odbiera Anty Radio. Nagle z głośników słychać "What`s Your
Number" oparty na nieśmiertelnym "The Guns of Brixton" zespołu
The Clash. Właśnie tym numerem Cypress Hill udowodnili jak z klasą obejść się z
klasykiem i dorzucić swoje trzy grosze. Po co o tym piszę? Ten niedzielny
słoneczny poranek przypomniał mi, że 28 września rapowy kwartet z Kalifornii
wydał 9 płytę. Niedzielny październikowy poranek przepoczwarzył się w posępne
niedzielne popołudnie.
![]() |
Cypress Hill - Elephants on Acid |
Słonie na kwasie.
Tomek (kolega z pracy) ostrzegał mnie. Mówił: uważaj na "Elephants on Acid", to narkotyczny wid, to zamulająca podróż po
mrocznych rewirach. Umysł podłapał tę sugestię, wchłonął jak gąbka wodę. A
przecież zaczynało się tak niewinnie - "Band Of Gypsies" wpada w ucho
niczym śliwka w kompot. Niewinnie w tym arabsko brzmiących dźwiękach czai się
haszysz. Gościnnie hymny pochwalne na
cześć halucynogenu wznoszą tu Sadat i Alaa Fifty. Pierwsze dźwięki - mocarne
wejście - jedno z lepszych w historii hip-hopu - mylnie wskazują na dynamizm i
agresywność muzycznego materiału. Pozory!
Oryginalność na
propsie.
Cypress Hill dawno tak nie brzmieli. Zażywane specyfiki
odegrały tu niemałą rolę. Panowie kroczą
tu mocnym, powolnym krokiem po mrocznych rewirach. Towarzyszą im posępne
podkłady tak posępne w swej charakterystyce, że aż odurzające jak "Insane
Og".
Instrumentalne
rozpasanie.
Zarzut jaki można poczynić w stosunku do "Elephants on
Acid" to duża liczba numerów instrumentalnych, przerywników. Jako całość
się bronią, gdy potraktujemy płytę niczym piekielno-ćpuński koncept album albo
jako ścieżkę dźwiękową wycieczki po przerażającej krainie zła. W innym
przypadku mogą irytować.
Diabeł pobłogosławił.
Słyszycie ciężki klimat "Warlord"? To nie tylko te
basy, to jakieś lucyferowe nutki porozkładane tu i ówdzie. To podkład do marszu
diabła.
Nie wszystko takie
zamulone i posępne.
"Reefer Man" brzmi nawet przyjemnie, kobiecy wokal
pieści membrany. Brevi nadaje albumowi czaru. Na chwilę. Ale gdyby poszukać głębiej,
uda się znaleźć więcej takich żwawszych i bardziej przystępnych momentów.
Zawsze z Brevi. Ósemka - "Oh Na Na" oraz osiemnastka
"Crazy" da się dla przeciwwagi umieścić w grupie
"jaśniejszych" kompozycji.
"Parnassus
rapu".
Oglądaliście
film "Parnassus"? Terry Gilliam stworzył
fantastyczno-psychodeliczne dzieło z diabłem na drugim planie, gdzie główne
roli grali Heath Ledger, Jude Lawe, Lily Cole oraz Christopher Plummer. Ten zaskakujący,
oryginalny film ma jeszcze jedną cechą - za cholerę nie wiadomo o co w nim
chodzi. Nowy album Cypress Hill jest trochę takim Parnassusem rapu. Odrobinę
intrygujący i wciągający jak nie powiem co, ale też trochę nieodgadniony.
Klimat przemocarny. Może za kilkanaście lat zostanie okrzyknięty opus magnum.
Na razie wstrzymam się z wydaniem wyroku. Stoję w rozkroku: trochę się jaram,
trochę próbuję znaleźć drogę.
---
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz