niedziela, 7 października 2018

Cypress Hill - Elephants on Acid (2018) - recenzja płyty

Jaki jest twój numer?
Niedzielny październikowy poranek. Słonecznie. W samochodzie radio odbiera Anty Radio. Nagle z głośników słychać "What`s Your Number" oparty na nieśmiertelnym "The Guns of Brixton" zespołu The Clash. Właśnie tym numerem Cypress Hill udowodnili jak z klasą obejść się z klasykiem i dorzucić swoje trzy grosze. Po co o tym piszę? Ten niedzielny słoneczny poranek przypomniał mi, że 28 września rapowy kwartet z Kalifornii wydał 9 płytę. Niedzielny październikowy poranek przepoczwarzył się w posępne niedzielne popołudnie.

Cypress Hill - Elephants on Acid
Cypress Hill - Elephants on Acid


Słonie na kwasie.
Tomek (kolega z pracy) ostrzegał mnie. Mówił: uważaj na "Elephants on Acid", to narkotyczny wid, to zamulająca podróż po mrocznych rewirach. Umysł podłapał tę sugestię, wchłonął jak gąbka wodę. A przecież zaczynało się tak niewinnie - "Band Of Gypsies" wpada w ucho niczym śliwka w kompot. Niewinnie w tym arabsko brzmiących dźwiękach czai się haszysz.  Gościnnie hymny pochwalne na cześć halucynogenu wznoszą tu Sadat i Alaa Fifty. Pierwsze dźwięki - mocarne wejście - jedno z lepszych w historii hip-hopu - mylnie wskazują na dynamizm i agresywność muzycznego materiału. Pozory!

Oryginalność na propsie.
Cypress Hill dawno tak nie brzmieli. Zażywane specyfiki odegrały tu niemałą rolę.  Panowie kroczą tu mocnym, powolnym krokiem po mrocznych rewirach. Towarzyszą im posępne podkłady tak posępne w swej charakterystyce, że aż odurzające jak "Insane Og".

Instrumentalne rozpasanie.
Zarzut jaki można poczynić w stosunku do "Elephants on Acid" to duża liczba numerów instrumentalnych, przerywników. Jako całość się bronią, gdy potraktujemy płytę niczym piekielno-ćpuński koncept album albo jako ścieżkę dźwiękową wycieczki po przerażającej krainie zła. W innym przypadku mogą irytować.

Diabeł pobłogosławił.
Słyszycie ciężki klimat "Warlord"? To nie tylko te basy, to jakieś lucyferowe nutki porozkładane tu i ówdzie. To podkład do marszu diabła.
Nie wszystko takie zamulone i posępne.

"Reefer Man" brzmi nawet przyjemnie, kobiecy wokal pieści membrany. Brevi nadaje albumowi czaru. Na chwilę. Ale gdyby poszukać głębiej, uda się znaleźć więcej takich żwawszych i bardziej przystępnych momentów. Zawsze z Brevi. Ósemka - "Oh Na Na" oraz osiemnastka "Crazy" da się dla przeciwwagi umieścić w grupie "jaśniejszych" kompozycji.

"Parnassus rapu".
Oglądaliście film "Parnassus"? Terry Gilliam stworzył fantastyczno-psychodeliczne dzieło z diabłem na drugim planie, gdzie główne roli grali Heath Ledger, Jude Lawe, Lily Cole oraz Christopher Plummer. Ten zaskakujący, oryginalny film ma jeszcze jedną cechą - za cholerę nie wiadomo o co w nim chodzi. Nowy album Cypress Hill jest trochę takim Parnassusem rapu. Odrobinę intrygujący i wciągający jak nie powiem co, ale też trochę nieodgadniony. Klimat przemocarny. Może za kilkanaście lat zostanie okrzyknięty opus magnum. Na razie wstrzymam się z wydaniem wyroku. Stoję w rozkroku: trochę się jaram, trochę próbuję znaleźć drogę.

---

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz