Nie rozumiem fenomenu Korteza, którego widziałem na żywo podczas "Męskiego Grania". Zanudzał niemiłosiernie. Ten gość choć wrażliwy, to muzycznie smutniejszy od Radiohead, Joy Division i Portishead razem wziętych. Z polskich smutasów lubię tylko Skubasa. Depresyjne teksty Korteza działają na mnie negatywnie, a monotonne brzmienie gitary raczej zniechęca. W przeciwieństwie do polskich dziennikarzy, wcale nie uważam roku 2015 za udany na rodzimej scenie muzycznej.
Sporo było poprawnych albumów jak nowe Lipali, ale zabrakło więcej tak wyśmienitych dzieł pokroju Lao Che. Stąd też w tegorocznym rankingu zrezygnowałem z typowego zestawienia i postanowiłem nagrodzić trzy płyty, bo od razu uznałem je za naprawdę dobre, a pozostałe albumy jedynie wyróżnić. Zresztą sam się zdziwiłem, bo na liście docenionych pojawiły się rzeczy, o których słuchanie bym się w przeszłości nie podejrzewał. Jest naprawdę inaczej niż w latach poprzednich!
Sporo było poprawnych albumów jak nowe Lipali, ale zabrakło więcej tak wyśmienitych dzieł pokroju Lao Che. Stąd też w tegorocznym rankingu zrezygnowałem z typowego zestawienia i postanowiłem nagrodzić trzy płyty, bo od razu uznałem je za naprawdę dobre, a pozostałe albumy jedynie wyróżnić. Zresztą sam się zdziwiłem, bo na liście docenionych pojawiły się rzeczy, o których słuchanie bym się w przeszłości nie podejrzewał. Jest naprawdę inaczej niż w latach poprzednich!
3. Zbigniew Wodecki with
Mitch & Mitch Orchestra and Choir - 1976: A Space Odyssey
Odświeżony debiut Zbyszka
Wodeckiego nagrany z enigmatyczną rockową formacją Mitch & Mitch oraz
orkiestrą i chórem ukazują fenomen tamtych kompozycji. Utworów, które brzmią
świeżo, niektóre fantastycznie. A najlepsze jest to, że nigdy nie uzyskały
statusu hitów, a potencjał posiadają ogromny. Wodecki dał wydanemu w 1976 roku
albumowi drugie życie. Pokazał też, że wciąż niewielu na rodzimej scenie
muzycznej może mu dorównać. Płyta przepełniona jest numerami z kategorii
"easy listening", ale nie sądzę aby komercyjne stacje chciały go
namiętnie grać. A szkoda! Bo takie "Rzuć to wszystko co złe" czy
"Panny mego dziadka" oczarowują swoim pięknem, prostotą i bogatą
aranżacją. Kto by pomyślał, że odkryję wyjątkowość tej płyty i nawet zamówię
wydawnictwo CD/DVD? No kto?!
2. O.S.T.R. - Podróż zwana życiem
Lata mijają, a ja sięgam po
kolejne dzieła Ostrego. To jedyny raper w Polsce, który nie popada w
przeciętność. Wprawdzie już nie kładzie na łopatki jak w przeszłości, ale wciąż
potrafi wprowadzić w zadumę. Tym razem tematyka tekstów bardziej skupia się na
rodzinie ("Post scriptum"), co jest zrozumiałe, jeśli spojrzeć na
ostatnie przejścia artysty (problemy zdrowotne). Nie brakuje oczywiście
typowego dla artysty spojrzenia z dystansu na otaczającą rzeczywistość. Materiał
brzmi dość równo, a na szczególną pochwalę zasługują zacne podkłady. Bardzo polubiłem
numer tytuły. A Wy?
1. Lao Che Dzieciom - Dzieciom
Nie umieszczenie tej płyty wśród
najlepszych (a już widziałem takie rankingi) to zbrodnia nad zbrodniami.
"Dzieciom" muzycznie i tekstowo bije na głowię inne tegoroczne
gitarowe propozycje. Wyjątkowość wylewa się z każdego miejsca albumu. Najmocniejsze
fragmenty? Wszystkie są mocne! Na początku orientalny "Dżin",
zawadiacki i swingująco-jazzowy
"Tu" (stylistycznie mocno zbliżony do muzyki Koli), później bujający
""Wojenka" z funkowymi klawiszami i gitarą (tak powinien
wyglądać antywojenny manifest XXI wieku). "Znajda" to psychodeliczna
jazda (transowemu afrykańskiemu perkusyjnemu rytmowi towarzyszą trąbka, organy
i pojechana gitara). Kolejny utwory stanowią bardziej stonowaną i nastrojową
część albumu. Natomiast końcówka to rockowa "Legenda o Smoku" i
świetny funkowy numer (a może nawet afrobeatowy?) "A chciałem o
sobie". Teksty Spiętego oczywiście
na wysokim poziomie, można o nich pisać osobny artykuł. Nie chcę nikomu
odbierać przyjemności, polecam wsłuchanie się w album "Dzieciom". Nie
będziecie się nudzić. Polska płyta roku!
Wyróżnione:
* Riverside - Love, Fear and the
Time Machine - pozycja gorsza
od poprzedniego dzieła zespołu, ale na polskiej scenie w kategorii rocka
progresywnego wciąż nie ma dla nich konkurencji.
* Various Artists - Albo inaczej
- jazzowe przeróbki hip-hopowych numerów. Płyta promowana przez media, ale
wydaje się, że trochę nie do końca doceniona przez słuchaczy. Tylko tu Wodecki
śpiewa Peję, a Wojciech Gąssowski Kalibra-44.
* The
Dumplings - See You Later - nie tak przebojowy album, jak krążek
debiutancki lecz bardzo porządny materiał. Electropop w wydaniu młodego
zabrzańskiego duetu Justyna Święc i Kuba Karaś, to bardzo klimatyczne granie.
"Nie gotujemy" powinno przypaść do gustu nie tylko fanom muzyki
elektronicznej.
* Kabanos - Balonowy album - początkowo zignorowałem tę płytę, ale wróciła do mnie jak bumerang. Wydany w 2015 "Balonowy album" jest godnym następcą "Dramatu współczesnego". Kabanos w formie!
...
Ostatnio po wykładach w Akademii Muzycznych Menedżerów dyskutowałam ze znajomym o najlepszych polskich płytach w 2015 roku i zgodnie stwierdziłyśmy, że numerem 1 jest płyta Lao Che Dzieciom
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń