Dopiero zdjęcia ze studia nagraniowego zamieszczone przez
zespół w internecie spowodowały, że uwierzyłem w "Sol Invictus",
czyli siódmy studyjny album Faith No More. Malkontentów i sceptyków muszę
odesłać z kwitkiem, to nie jest reanimacja trupa. Pacjent opuścił oddział o
własnych siłach.
Muzykę Faith No More najlepiej określić jako bigos brzmień i emocji. Dojrzałość goni za beztroską, prześmiewczość ściga się z powagą/patosem. Różne gatunki muzyczne stanowią przemyślany kolaż. Nie ma presji i kalkulacji, ale też chaosu czy przypadkowości.
Dziś amerykański kwintet pod przywództwem Mike`a
"wszystko umiem zaśpiewać" Pattona* ma w sobie tyle odwagi, że nie
zamierza nagrywać słabych kontynuacji czy niezdarnych eksperymentów. Nie
zatraca swojego charakterystycznego stylu.
![]() |
Faith No More - Sol Invictus |
"Sol invictus" trzeba posłuchać kilkukrotnie, by w
pełni pokochać ten album. Moje pierwsze wrażenie było takie jak to, gdy
usłyszałem dwa single - hm, okej, ale nie urywa pupci. Minęło trochę czasu i
odleciałem. Dziś "Superhero" uważam za jeden z najlepszych kawałków w
dyskografii "Faith No More", a nie jest to jedyne odkrycie.
Dojrzały początek. "Sol Invictus" z niskim wokalem
Pattona zaskakuje. Spokojne, zdystansowane wejście ma jednak na celu uśpić
naszą czujność. Tuż za rogiem czai się prawdziwy kiiler. Wspomniany "Superhero"
brzmi jak połączenie Tomahawka z kompozycjami z płyty "The Real Thing".
Patetyczne refreny i krzyki Pattona w
zwrotce to jeszcze nie wszystko. Roddy Bottum swoim motywem klawiszowym
połączonym z gitarowym szaleństwem Hudsona tworzą orientalny klimat. Dodatkowo
także bogate perkusyjne wariacje Bordina i głęboki bas Goulda czynią z
"Superhero" dzieło kompletne. Będziecie często do tego wracać.
"Sunny Side Up" kładzie pomost między płytami "King for a Day... Fool for a Lifetime" a "Album of the Year". A gdyby mocniej się wsłuchać, można nawet odnaleźć wpływy "The Real Thing". Taka stylistyczna zabawa dla zaawansowanych. "Separation Anxiety" przez swoją transowość i mroczność najbardziej pasuje do kompozycji Tomahawka. Miłośnikom tego projektu Pattona powyższy numer rozsadzi z euforii czaszkę. Po prostu miazga! Tego jeszcze nie grali - tak pomyślałem po pierwszych taktach "Cone of Shame", ale szybko się zreflektowałem. Ta niepokojąca opowiastka pokazuje pazur i drapie nas w twarz. Znacie te dzikie krzyki z Mr Bungle i z Fantomasa.
"Rise
of the Fall" klimatem przypomina płytę "California" Mr Bungle. Ścieżka
dźwiękowa z wesołego miasteczka na pięć minut przed katastrofą... Kocham takie
granie! "Black Friday" za pierwszym razem umknął mojej uwadze.
Nadrobiłem to. Rozsmarowałem masło na czole... Yyyy... numer zacny!
"Motherfucker" dzięki marszowemu tempu nadawanemu
przez werble od razu przykuwa ucho. Warto zwrócić też uwagę na napięcie, które
zespół skrupulatnie buduje w kompozycji. Solówka Jona Hudsona wisienką na
torcie? No raczej! O "Matadorze" było wspomnieć. Naprawdę już dawno akordy na pianinie Bottuma
nie miały takie wydźwięku jak tu.
Faith No More nie byliby sobą, gdyby do zestawu piosenek nie
dorzucili jakiegoś "chochlika".
Lekki, słoneczny, beztroski "From The Dead" nie przystaje
brzmieniowo do całości, jednak znakomicie wpisuje się w konwencję zespołu. Gitara
akustyczna i chórki mogą wprowadzają słuchacza w sielankowy nastrój. Tylko
tytuł coś nie pozwala się zrelaksować... Ach, to przewrotne FNM.
Na płycie jest więcej smaczków, to "Sol invictus"
należy uznać za pracę zespołową. Nikt się nie wyróżnia, wszyscy dają tyle ile
potrzeba. Z korzyścią dla płyty. Jest dopiero maj, a my już mamy silnego
faworyta do wygrania plebiscytu na album roku.
Lista utworów:
1. Sol Invictus
2. Superhero
3. Sunny Side Up
4. Separation Anxiety
5. Con Of Shame
6. Rise Of The Fall
7. Black Friday
8. Motherfucker
9. Matador
10. From The Dead
* Mike Patton jest genialnym wokalistą, a jego umiejętności
wymykają się ocenie. Uczynił ze swojego głosu instrument, którego wielu
jednowymiarowych artystów może tylko pozazdrościć.