Nazwałbym to "easy listening", bo cholernie mnie
odpręża, gdyby nie tematyka tekstów obracających się wokół seksu, balang, z
poczuciem humoru oraz satyrą bądź parodią. Bloodhound Gang to też crossover
music, czyli połączenie wielu gatunków muzycznych. Nikogo nie powinna zdziwi obecność
obok siebie ostrych rockowych numerów i kawałków iście dyskotekowych.
Bloodhound Gang - Hard-Off |
Nowa płyta, wymęczona, po dekadzie milczenia przynosi
30-minutową dawkę sprawdzonych składników. Fani zespołu nie będą zawiedzeni. Jimmy
Pop nadal pisze popieprzone, zabawne teksty. Nikt się nie zestarzał. Żadnego
domu starców. Żadnej viagry. Nadal panienki, imprezki i wygłupy stanowią
znaczny fundament wiary BG. Wydany 18
grudnia 2015 roku "Hard-Off" można uznać za kontynuację "Hefty
Fine" [2005]. Kontynuację że hej!
Album rozpoczyna się pięknie: melodyjnie, przebojowo, gitarowo
("My Dad Says That`s For Pussies"), by od razu skręcić w stronę
muzyki dance. "Dimes" rozkręci niejeden klub fitness. Przy tym
numerze zbledną dyskotekowe hiciory. NSYNC i Backstreet Boys to stare capki
dziś! Bloodhound Gang nakrywają ich plastikowym kubkiem do piwa. Hymn
"American Bitches" jest czymś oczywistym dla twórczości Amerykanów,
ale na łopatki rozkłada mnie synth popowy "Diary Of A Stranger" -
wczesne lata osiemdziesiąte w objęciach syntezatorów.
Luz, pełen luz bracie. "Hard-Off" brzmi jak album,
który nie poddał się presji oczekiwań, kunktatorstwa, ustępstw, prostaty itd.
Naturalna ewolucja pcha nieustannie do przodu. Nie wiesz co cię czeka. Zupełnie
jak w jednym z kawałków - "przenosimy imprezę do ciebie". "We`re
Gonna Bring The Party To You" na tle pozostałych numerów wypada bardzo
mrocznie. Wiedzie go dominująca linia basu i agresywny śpiew Popa.
Nie jestem zaskoczony. Tego się spodziewałem. Takiej płyty,
takich tekstów, takich numerów. Bloodhound Gang cieszy kolejny raz. Chyba
odkryli eliksir nieśmiertelności. Warto było czekać dziesięć lat!
...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz