Geneza powstania projektu
Lindemann przedstawiona na fanpage`u zespołu wydaje się bardzo autentyczna i
osobliwa. Jest rok 2000. Zespół Rammstein przebywa w Szwecji, gdzie miksuje
swój trzeci album zatytułowany „Mutter”. Październikowe noce w Sztokholmie nie
bywają za ciepłe, stąd też wokalista i klawiszowiec postanawiają się wybrać
wraz z kilkoma dziewczynami do motocyklowej knajpy. Trafiają tam na byłego
chłopaka jednej z niewiast oraz całkiem silną ekipę jego znajomych. Przed
solidnym laniem ratuje ich Peter Tägtgren. Od tego momentu Till I Peter stają
się przyjaciółmi. I tak po paru wspólnych popijawach i wygłupach w ich umysłach
rodzi się pomysł wspólnej kolaboracji muzycznej.
"Skills in Pills” zbliża się w
atmosferze tajemniczości. Till Lindemann (Rammstein) oraz Peter Tägtgren (Hypocrisy,
Pain) powoli odsłaniają warstwy chroniące ich dzieło przed światem. Warstwy dość
intrygujące. Ciekawie zaczyna się robić już po opublikowaniu teledysku do
„Praise abort”. Dzieło kontrowersyjne, groteskowe a momentami obrzydliwe, a
zarazem mocno angażujące widza. Tak jak wszystkie teledyski Rammsteina, które
mogą być lepsze lub gorsze, ale zawsze zawierają wyrazisty pomysł. Opakowanie
wydaje się zatem bardzo przyzwoite. Co zatem ze środkiem?
![]() |
Okładka płyty Lindemann - Skills in Pills |
Nikogo nie zdziwi jak powiem, że
album Lindemanna to kawałek plasteliny, w którym siedzi trochę Rammsteina i
reszta materii będąca fuzją projektów Tägtgrena. Till po raz pierwszy podejmuje
też próbę zaśpiewania na całej płycie po angielsku. Jak mu to wychodzi? No cóż,
mimo szczerych chęci da się odczuć tę specyficzną „twardą” niemiecką dykcję,
która od lat stanowi atut twórczości jego rodzimego zespołu (a także swoisty
manifest anty-amerykanizacji grupy).
Jest zatem na „Skill in Pills” dziesięć
mrocznych kompozycji, które doprawione są humorem, prowokatorskim duchem
Marilyna Mansona i wymienionym już wcześniej miksem dwóch muzycznych światów. Swoją
drogą trudno oczekiwać, żeby Lindemann i Tägtgren nagle zaczęli tworzyć
chrześcijański gangsta rap.
W warstwie tekstowej album prezentuje
się jako prześmiewczy i wzbudzający skrajne emocje. Kobieta z fujarą (nie
chodzi o instrument, przynajmniej nie taki…), złoty deszcz i pochwała aborcji
na pewno nie przypadną do gustu niektórym żarliwie wierzącym w Boga. Jednak te
perwersje i kontrowersje nie odbiegają zbyt mocno od konwencji jakiej się można
było spodziewać.
![]() |
fot. materiał promocyjne Lindemann |
Muzycznie całość skleja Peter.
Rockowe brzmienie przepycha się z industrialem i elektroniką. I tu jestem
najbardziej zawiedziony, bo jeśli sfera wizualna i cały koncept sprawiają
naprawdę niezłe wrażenie, to kompozycje na płycie są dobre i tylko dobre.
Żadnych orgazmatycznych „och” i „ach”
nie wykrzykiwałem po pierwszym, ani po drugim odsłuchu. Rammstein bis. Najlepsze
odczucia towarzyszyły mi podczas odtwarzania „Praise abort”, czyli ulubionego
numeru z płyty. Świetny patetyczny refren (coś doskonale znane z płyt
Rammsteina) i solidna zwrotka robią naprawdę porządną robotę. Słuchaczom
powinien także przypaść do gustu szybki industrialny tytułowy "Skills in
Pills" i przyprawiony klawiszami "Fish On". Ostatecznie dorzucić można jeszcze do tego prześmiewczego "Cowboya".
Ten album trzyma poziom, ale
oczekiwałem czegoś bardziej zróżnicowanego, muzycznego nokautu. A tak jest
kilka klapsów w tyłek i tyle. Dla miłośników duetu Peter-Till "Skills in
Pills" wydarzenie muzyczne, dla mnie kolejny solowy projekt zacnych
artystów. Ale i tak sprawdźcie!