wtorek, 16 grudnia 2014

Lenny Kravitz (15.12.2014, Łódź - Atlas Arena) - relacja z koncertu


Pomimo chłodu i brzydkiej pogody jaka panuje o tej porze roku, wieczór 15 grudnia należał do bardzo gorących. I od razu podkreślę, że wybrałem się na Kravitza nie po to, by jak większość kobiet pożerać go wzrokiem, tylko jak to faceci mają w zamiarze posłuchać muzy i potrząść głową. Brzmienia były zacne, jednak z zabawy niewiele wyszło.

Na początku szybko ponarzekam, by resztę relacji utkać z superlatyw. Publiczność niby znała repertuar, ale dla niektórych osób stare numery wydawały się zupełnie obce. Stąd euforia na "Chamber" i cisza gdy Lenny prosił o zaśpiewanie refrenu "Let Love Rule". Sporo osób skupiało się na fotografowaniu smartfonami i nagrywaniu krótkich filmików (tylko po co?).


Na szczęście morze telefonów nie przeszkodziło mi w odbiorze znakomitego koncertu, którego setlista stanowiła przekrój twórczości artysty. Rozpoczęło się od "Dirty White Boots" z nowej płyty, a potem usłyszeliśmy "American Woman" (z roku na rok coraz mniej osób pamięta, że to cover) i "Strut" z fajnym solo. Oczywiście nie mogło zabraknąć też takich hitów jak: "It Ain`t Over `Til It`s Over", "I Belong to You" oraz "Fly Away". Na tym ostatnim numerze oraz na "Let Love Rule" mógł się rozgrzać gitarzysta Craig Ross, który tego dnia wycinał konkretne solówki. Prawdziwym przeżycie była możliwość usłyszenia kompozycji "Always on the Run" napisanej wspólnie ze Slashem i będącej przykładem fantastycznego połączenia dwóch gitar oraz idealnie dołożenia sekcji dętej. Finał koncertu to dwa bisy: "The Chamber", na którym Kravitz poprosił o wyjęcie telefonów i doświetlenie sceny a także mój ulubiony "Are You Gonna Go My Way" - tu wreszcie ludzie zaczęli skakać.

Najważniejszą częścią występu był jednak standard koncertowy, czyli przeciągnięcie do granic możliwości kompozycji "Let Love Rule". Oprócz zaproszenia publiczności do wspólnego śpiewania, zespół postanowił pokazać swoje możliwości (solówki: gitary, klawiszy, perkusji oraz rewelacyjnej sekcji dętej i długi fragment przypominający improwizację). Z kolei gdzieś w środku setu kwintesencję funku oraz popis chóru żeńskiego zapewnił utwór "New York City".



Ten koncert był odwzorowaniem tego, co kilkadziesiąt lat temu robił na scenie James Brown. Kravitz, Jamiroquai oraz Prince są jego naturalnymi następcami - instynktowni, drapieżni, energiczni. Muzycznie mieliśmy zatem sporo odlotu, imprezy z funkową wibracją, soczystych riffów rockowych oraz improwizacji a la Miles Davis (trębacz zmiażdżył system). Prawie 140 minut muzycznej uczty. 

Setlista:
1. "Dirty White Boots"
2. "American Woman"
3. "It Ain't Over 'Til It's Over"
4. "Strut"
5. "Dancin' Til Dawn"
6. "Sister"
7. "New York City"
8. "Always on the Run"
9. "I Belong to You"
10. "Let Love Rule"
11. "Fly Away"
Bis:
12. "The Chamber"
13. "Are You Gonna Go My Way"



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz