Kiedy recenzowałem pierwsze dwie EP-ki Pixies nie
spodziewałem się, że za jakiś czas wyjdzie nowa płyta. Okazało się, że
premierowe wydawnictwo, to nic innego jak wspomniane wcześniej EP1 i EP2 oraz
wypuszczona w marcu EP3. Dla mnie żadna frajda z jarania się nagraniami, skoro
już je słyszałem. Jednak dla fana Pixies na album "Indie Cindy"
(oficjalnie wychodzi 28 kwietnia) na pewno znajdzie się miejsce na półce.
Chociaż mam kilka zastrzeżeń...
Pixies - Indie Cindy |
Nie będę kolejny raz omawiał tych nagrań. Zainteresowanych
odsyłam do poprzedniej recenzji (Pixies - EP1 & EP2). Patrząc na album już
jako całość, mam uczucie niedosytu. Dwadzieścia lat temu ich muzyka była bardzo
świeża, pozytywna i wciągająca, przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Dziś brakuje
mi basistki Kim Deal (głównie jej charyzmy i śpiewu). Nie ma też kompozycji na
miarę "Debaser" czy "Where is my mind" albo nawet
szaleństwa a la "Vamos". Jeśli nie znasz Pixies, polecam ci zacząć
ich słuchać od pierwszej płyty. "Indie Cindy" ma kilka słabszych
popowych elementów i bliżej jej do "Trompe Le Monde", niż do
genialnej "Surfer Rosa & Come on pilgrim".
Ponarzekałem, ale muszę i tak polecić ten album, bo mimo
wymienionych mankamentów, jest dobry. Z każdym przesłuchaniem przekonuję się do nowych nagrań, także tych bardziej popowych. Najważniejsza informacja - powrót zespołu
i aktywność muzyczna (płyty, koncerty). W tym roku będziemy mieli okazję
sprawdzić jak nowe kompozycje wypadają na żywo. Pixies zagra 13 czerwca w
Warszawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz