niedziela, 26 kwietnia 2020

Przeniosłem się na innego bloga

Zajarałem się fotografią. Jeśli masz ochotę zobaczyć coś niemuzycznego - zerknij na mojego bloga Konrad Wicher




--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tym samym kończę pisanie bloga muzycznego. Dziękuję wszystkim za komentarze i obecność 🙃

🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃🙃


niedziela, 27 stycznia 2019

Caban Drummer Fest 2019 - zapowiedź

Udało się w małym mieście stworzyć festiwal perkusyjny, na który przychodzą wszyscy zainteresowani, ale także osoby postronne. Bez opłat za wstęp. Z roku na rok przybywa ciekawych perkusistów i wzrasta zainteresowanie imprezą. 9 marca powinno być jeszcze lepiej.

Bardzo dobry program, na który składać się będą występy gwiazd polskiego bębniarstwa: Beaty Polak, Cezarego Konrada, Sławomira Bernego oraz perkusistów reprezentujących lokalną scenę: Pawła Larysza, Artura Jonika i Wiktora Palki. Pozytywna atmosfera, możliwość wygrania gadżetów i spróbowania swoich sił w konkursach oraz doskonały czas na luźne rozmowy z przedstawicielami branży a także w gronie znajomych i przyjaciół. Czego chcieć więcej?


Caban Drummer Fest 2019

9 marca 2019 roku w klubie Stara Kotłownia w Chrzanowie odbędzie się III edycja chrzanowskiego festiwalu perkusyjnego Caban Drummer Fest. Zagrają: Beata Polak, Cezary Konrad, duet Sławomir Berny & Paweł Larysz, Artur Jonik i Wiktor Palka. Start 16:30. Wstęp wolny!

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Najlepsze albumy 2018 roku

To był najgorszy rok w muzyce od lat. Nie mogłem przez długi czas zmobilizować się do napisania podsumowania. Trochę poszedłem na łatwiznę i oparłem zestawienie na płytach, które gdzieś zaznaczyły się w mojej świadomości w 2018 roku. Brakuje tu debiutów i młodych kapel. Nie do końca przekonują mnie zachwyty na zeppelinową Gretą Van Fleet, czyli kreowanym przez media rockowym odkryciem ostatnich miesięcy. Mimo wszystko strasznie to wtórne...

W poniższym skromnym rankingu umieściłem albumy, które są po prostu porządne i nie można się do nich doczepić. Zapewne za jakiś czas odkryję, że pominąłem coś ważnego. Dlatego jak zwykle proszę o wyrozumiałość. To jest subiektywne zestawienie (pod mój gust muzyczny oraz aktualne fascynacje i zainteresowania). Częstokroć nie dostrzegam dobrych albumów, by je w swoim czasie odkryć i pokochać. Mimo wszystko mam nadzieję, że komuś poniższy ranking przypadnie do gustu.


ZAGRANICZNE [aktualizacja 10.02.2019]

Cypress Hill - Elephants on Acid
8. Cypress Hill - Elephants on Acid

Zaskakująca płyta - mroczna, dziwna, niepokojąca. W recenzji napisałem: nowy album Cypress Hill jest trochę takim Parnassusem rapu. Odrobinę intrygujący i wciągający jak nie powiem co, ale też trochę nieodgadniony. Klimat przemocarny. Może za kilkanaście lat zostanie okrzyknięty opus magnum. Zdanie podtrzymuję. Choć na płycie jest zbyt dużo instrumentalnych numerów, to całość się broni. Kto może sobie pozwolić nagrać tak odważną i niekomercyjną płytę rapowa w świecie, w którym rządzi dziwny koszmarek zwany "trapem"? Cypress Hill!
Data premiery: 28 września 2018 







A Perfect Circle - Eat the Elephant
7. A Perfect Circle - Eat the Elephant
Długo trzeba ostatnio czekać na nowe płyty Toola i A Perfect Circle. Jednak powyższy tytuł wart był cierpliwości. Porządna produkcja i kilka naprawdę solidnych numerów. Czasami podjedzie Toolem ("The Doomed"), a nawet rzekłbym przebojowo jak w " So Long, And Thanks For All The Fish" (jednakowoż zachowując ramy przebojowości APC). Album zdecydowanie sprawdza się podczas ponurych jesienno-zimowych wieczorów, bo też taki jest: lekko depresyjny, z małymi prześwitami słońca pośród kłębiących się czarnych chmur progresywnego rocka. "Eat the Elephant" wymaga od słuchacza skupienia i uwagi, wprawnego ucha, za które odwdzięcza się paletą dźwięków (pianino czy smyczki znakomicie korelują tu z klasycznym rockowym instrumentarium). Dziwaczne teksty i wspomniana już wcześniej aura nie odbiegają od dotychczasowych dokonań A Perfect Circle, więc fani powinni kochać tę płytę, a pozostali mogą ją również docenić.
Data premiery: 20 kwietnia 2018


Jack White - Boarding House Reach
6. Jack White - Boarding House Reach
Trzecia solowa płyta Jacka raczej niczym nowym nie zaskakuje. Klasycznie jest to charakterystyczne brzmienie opierając się dość luźno na fundamentach bluesach i rocka. Na płycie usłyszymy też żeński chór,  organy Hammonda czy syntezatory, elektroniczną perkusję (wokale i część instrumentów nagrał sam Jack White); ale także skrzypce, trąbkę czy tubę. Wgryzając się w szczegóły wypada wyróżnić niesamowity numer "Corporation", którzy brzmi jak najlepsze kompozycje Stevie Wondera. Czadowy i chyba najlepszy na całym albumie!  Jack White na albumie "Boarding House Reach" nie boi się eksperymentować, podążać swoją ścieżką. Część osób może narzekać na brak chwytliwych, przebojowych kompozycji (a słyszeli "Over and Over"?), ale przecież po to artysta wydaje solowe płyty, aby dać na nich upust swoim muzycznych fascynacjom, które wymykają się konwencji. Jacek Nizikiewicz świetnie podsumował "Boarding House Reach" w ramach swojej recenzji dla "Teraz Rocka" słowami: Popkulturowy muzyczny befsztyk, niczym najlepszy film Tarantino, podróż w nieznane, dzikie, piękne krainy.[1]
Data premiery: 23 marca 2018

Lenny Kravitz - Raise Vibration
5. Lenny Kravitz - Raise Vibration
Kravitz po raz kolejny ofiarował nam kwintesencję siebie. Tym razem jednak ograniczył ilość smętnych popowych numerów i postawił na solidną rockową-funkową ucztę. Zabrał nas na kilkadziesiąt minut do muzycznych lat 70 do swoich muzycznych korzeni. Poprowadził szlakiem soulu. Bawiłem się świetnie. Wrócę jeszcze nie raz za sprawą takich dzieł jak "Who Really Are the Monsters?" czy "The Majesty of Love". Recenzję płyty znajdziecie tu: Raise Vibration.
Data premiery: 7 września 2018







Dave Matthews Band - Come Tomorrow
4. Dave Matthews Band - Come Tomorrow
W Polsce nikt się nie spieszy z wydaniem nowego albumu DMB, a poza granicami naszego kraju jest dostępny od czerwca. "Come Tomorrow" doczekał się już trzech singli. To jest kawał dobrej płyty: równej, bardzo klimatycznej. Wystarczy wspomnieć urzekający nastrojowy numer "Samurai Cop" oraz energetyczny "Can`t stop", żeby zrozumieć z jak świetnym materiałem mamy do czynienia. Dave Matthews Band potrafi oczarować stonowaną kompozycją opartą o gitarę akustyczną i smyczki ("Here On Out") oraz naładować rockowym "She". No i oczywiście mój faworyt "Do You Remember" - beztroski, zadziorny a zarazem jakiś taki wciągający ruchome piaski. Każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Data premiery: 8 czerwca 2018 (świat)

Therapy? - Cleave
3. Therapy? - Cleave
W zasadzie to mógłbym przyznać temu albumowi pierwsze miejsce, bo jest równie dobry co płyta Monster Magnet. Jakiś drobny detal zdecydował o tym, że tego nie uczyniłem, ale nie traktujcie tego aż tak bardzo serio. Therapy? miło mnie zaskoczyło. Album jest po prostu świetny. Wracam do "Cleave" co jakiś czas i utwierdzam się w tej tezie. Więcej o płycie możecie przeczytać w Recenzji.
Data premiery: 21 września 2018








Monster Magnet - Mindfucker
2. Monster Magnet - Mindfucker
Ostatnie dzieło Monster Magnet to kosmiczna, odjechana podróż w psychodeliczną krainę stoner rocka, psychodelicznego rocka i nie wiem czego.  Dave Wyndolf śpiewa w zespole od początku, w 2019 roku stuknie im "trzydziestka". Wciąż są konsekwentni i oddani swojego brzmieniu i stylowi. Jak komuś podejdzie Monster Magnet wpada w trans i nie może przestać słuchać. Ściana dźwięku, pojechanych solówek i świetnych wokali. Nie trzeba zażywać środków odurzających wystarczy odpalić krążek "Mindfuck", który z mózgu zrobi... Wypada wskazać numer tytułowy, ale każdy inny będzie równie reprezentatywny. Staruszkowie nadają tempo skostniałemu rockowi XXI wieku.
Data premiery: 23 marca 2018


 
Electric Six - Bride of the Devil
1. Electric Six - Bride of the Devil 
W pierwszej wersji zestawienia przeoczyłem ten album. Jednak kilka odtworzeń "Narzeczonej diabła", sprawiło że zakochałem się w najnowszym dziele Electric Six. Przyznam szczerze, po ostatnich średnich albumach grupy nie spodziewałem się niczego wyjątkowego. "Bride of the Devil" to jednakże petarda! Bez zbędnych wypełniaczy. Rewelacyjnie wypada energetyczny "Daddy`s Boy" oraz "You`re Toast" ze świetnymi gitarowymi riffami i solówką, czy wolniejszy numer "(It Gets a Little) Jumpy". No i ten niesamowity magiczny finał "The Worm in the Wood" - Dick Valentine osiągnął tu apogeum swoich umiejętności wokalnych (i nie chodzi o popisy), tylko o stworzenie ujmującej linii wokalnej, którą zapętlałem w kółko i w kółko. Polecam! Znany, niedoceniony album 2018 roku.
Data premiery: 5 października 2018


ROZCZAROWANIA

A teraz krótko o rozczarowaniach, bo było ich trochę.
- Alice In Chains - Rainier Fog - najgorsze wydawnictwo tego zespołu jakie kiedykolwiek słyszałem. Kocham tę grupę - nawet gdy na wokalu udziela się DuVall - jednak ostatni krążek przynosi przeciętność i nudę. Monotonia i zero ciekawych kompozycji. Obraz nędzy i rozpaczy. Przesłuchałem i nie chcę wracać do tego.
- The Prodigy - No Tourists - brzmi jak odpad z sesji poprzednich płyt. W zasadzie grupa próbuje nieudolnie nawiązać do sprawdzonych patentów i robi to dość słabo.

POLSKIE ALBUMY

W tym roku postanowiłem zrezygnować z zestawienia polskiej muzyki. Za mało słuchałem rodzimych produkcji. Na pewno warto zwrócić uwagę na płytę Lao Che oraz Krzysztofa Zalewskiego. Natomiast w muzycznych zestawieniach często pojawiają się też takie pozycje jak albumy zespołów Riverside czy Behemoth, po które na pewno sięgnę w swoim czasie...

Entropia - Vacuum
A wśród albumów czai się bardzo udana produkcja Entropia - Vacuum, która być może pozamiatała polską scenę muzyczną. Kompletnie nie znam się na post-metalu, czy jak ten gatunek się fachowo nazywa, jednakże zespół z Oleśnicy kładzie swoim dziełem na łopatki. Może przytoczę info o grupie z profilu społecznościowego: Przekonani, że przyszłość świata musi być psychodeliczna lub nie będzie jej wcale, Entropia wychodzi z cienia jako wyznawcy postulatów Terrence'a McKenny i dążąc do restytucji tożsamości plemiennej oraz odrzucenia materialistycznej cywilizacji jako gwałtu na kosmicznym porządku. Wznosząc oczy ku bezkresnej próżni oczekujemy w milczeniu nadchodzącej odpowiedzi. Nic ponad to.  


A jaki jest Wasz muzyczny top 2018 roku?

[1] https://www.terazmuzyka.pl/plyty/2130/jack-white/boarding-house-reach-recenzja.html


...

niedziela, 18 listopada 2018

Therapy? - Cleave (2018) - recenzja płyty


Piętnasty album w dyskografii Therapy? zebrał bardzo pochlebne recenzje w prasie zagranicznej ("Metal Hammer" 8/10, "Kerrang!" 4/5). W Polsce pozytywnie podsumował go "kvlt" pisząc: chociaż faktycznie "Cleave" jest słabszy od fenomenalnej poprzedniczki, to jedynie minimalnie i śmiało można go postawić obok najlepszych płyt Therapy?.

Therapy - Cleave
Therapy - Cleave
Jestem fanem pólnocno-irlandzkiego od lat. Przy poprzedniej płycie ("Disquiet" [2015 - recenzja) pisałem: Gitarzysta i wokalista Andy Cairns, perkusista Neil Cooper oraz basista Michael Mckeegan robią swoje. Od lat nagrywają dobre albumy. Choć nie należą do najpopularniejszych grup rockowych, to ich twórczość pełna jest ciekawych kompozycji. Teraz również rozpływam się w zachwytach. Jak wspomniałem - nie są na świeczniku popularności, ale każda kolejna płyta jest godna uwagi.

"Cleave" ratuje trochę słaby rok 2018. Dlaczego słaby? Jakoś nie usłyszałem w tym roku dzieła wybitnego. Jeśli jestem w błędzie i coś przeoczyłem - napiszcie w komentarzu tytuły albumu, które powinien poznać. Wracając do albumu Therapy? - słucham go jako całości, brakuje tu niepotrzebnych numerów. Album spójny, krótki, klarowny, wyrazisty, godny zastępca "Disquiet" . Gdyby ktoś chciał na siłę wyłuskać pojedyncze kompozycje - polecam zwrócić uwagę na "Success? Success is survival". 

Nie określiłbym Therapy? jako alternatywnego metalu, to raczej ostrzejszy rock. Bardzo charakterystyczna brzmienie perkusyjne - ja ten styl rozpoznaję na kilometr. Wokale też są chwytliwe i sposób śpiewania Cairnsa nietrudno zidentyfikować.  Muzycy nie pozwalają sobie na wycieczki w lżejsze rejony, co w przeszłości się zdarzają (vide: "Diane"). Dominują więc szybsze, motoryczne tempa, ciężkie riffy. Jednak w tym dynamicznym fundamencie jest dorzucona odrobina zaprawy - melodii. 

Po drugim odsłuchu zaryzykuję tezę - album "Cleave" nawet urywa dupcię! Dziękuję! Przesłuchajcie. To jest jeden z tych składów, które jeszcze bez chodzenia na skróty potrafią łączyć ciężar z melodią. Warto!

---

niedziela, 7 października 2018

Cypress Hill - Elephants on Acid (2018) - recenzja płyty

Jaki jest twój numer?
Niedzielny październikowy poranek. Słonecznie. W samochodzie radio odbiera Anty Radio. Nagle z głośników słychać "What`s Your Number" oparty na nieśmiertelnym "The Guns of Brixton" zespołu The Clash. Właśnie tym numerem Cypress Hill udowodnili jak z klasą obejść się z klasykiem i dorzucić swoje trzy grosze. Po co o tym piszę? Ten niedzielny słoneczny poranek przypomniał mi, że 28 września rapowy kwartet z Kalifornii wydał 9 płytę. Niedzielny październikowy poranek przepoczwarzył się w posępne niedzielne popołudnie.

Cypress Hill - Elephants on Acid
Cypress Hill - Elephants on Acid


Słonie na kwasie.
Tomek (kolega z pracy) ostrzegał mnie. Mówił: uważaj na "Elephants on Acid", to narkotyczny wid, to zamulająca podróż po mrocznych rewirach. Umysł podłapał tę sugestię, wchłonął jak gąbka wodę. A przecież zaczynało się tak niewinnie - "Band Of Gypsies" wpada w ucho niczym śliwka w kompot. Niewinnie w tym arabsko brzmiących dźwiękach czai się haszysz.  Gościnnie hymny pochwalne na cześć halucynogenu wznoszą tu Sadat i Alaa Fifty. Pierwsze dźwięki - mocarne wejście - jedno z lepszych w historii hip-hopu - mylnie wskazują na dynamizm i agresywność muzycznego materiału. Pozory!

Oryginalność na propsie.
Cypress Hill dawno tak nie brzmieli. Zażywane specyfiki odegrały tu niemałą rolę.  Panowie kroczą tu mocnym, powolnym krokiem po mrocznych rewirach. Towarzyszą im posępne podkłady tak posępne w swej charakterystyce, że aż odurzające jak "Insane Og".

Instrumentalne rozpasanie.
Zarzut jaki można poczynić w stosunku do "Elephants on Acid" to duża liczba numerów instrumentalnych, przerywników. Jako całość się bronią, gdy potraktujemy płytę niczym piekielno-ćpuński koncept album albo jako ścieżkę dźwiękową wycieczki po przerażającej krainie zła. W innym przypadku mogą irytować.

Diabeł pobłogosławił.
Słyszycie ciężki klimat "Warlord"? To nie tylko te basy, to jakieś lucyferowe nutki porozkładane tu i ówdzie. To podkład do marszu diabła.
Nie wszystko takie zamulone i posępne.

"Reefer Man" brzmi nawet przyjemnie, kobiecy wokal pieści membrany. Brevi nadaje albumowi czaru. Na chwilę. Ale gdyby poszukać głębiej, uda się znaleźć więcej takich żwawszych i bardziej przystępnych momentów. Zawsze z Brevi. Ósemka - "Oh Na Na" oraz osiemnastka "Crazy" da się dla przeciwwagi umieścić w grupie "jaśniejszych" kompozycji.

"Parnassus rapu".
Oglądaliście film "Parnassus"? Terry Gilliam stworzył fantastyczno-psychodeliczne dzieło z diabłem na drugim planie, gdzie główne roli grali Heath Ledger, Jude Lawe, Lily Cole oraz Christopher Plummer. Ten zaskakujący, oryginalny film ma jeszcze jedną cechą - za cholerę nie wiadomo o co w nim chodzi. Nowy album Cypress Hill jest trochę takim Parnassusem rapu. Odrobinę intrygujący i wciągający jak nie powiem co, ale też trochę nieodgadniony. Klimat przemocarny. Może za kilkanaście lat zostanie okrzyknięty opus magnum. Na razie wstrzymam się z wydaniem wyroku. Stoję w rozkroku: trochę się jaram, trochę próbuję znaleźć drogę.

---

piątek, 28 września 2018

Lenny Kravitz - Raise Vibration (2018) - recenzja płyty

Lenny Kravitz od lat podąża dawno utorowaną ścieżką. Pomimo kilku wyskoków większość jego albumów ma pewien powtarzalny schemat. Parę rockowych numerów, tradycyjnie funkowe kilery i kilka soulowych czy poprockowych numerów. Lżejsze, uładzone kawałki dla określonej grupy i czasami z przeznaczeniem radiowym, oldskulowe kompozycje z dęciakami i pulsującym basem oraz gitary (gdzie kaczki nikt nie żałował) dla starych zaprawionych w bojach fanów - oto Kravitz właśnie. Artysta nie zapomina o swoich korzeniach sięgających do wspaniałych dzieł wydawanych na czarnych krążkach (m.in.: soul, funk, jazz, gospel, blues czy klasyki rocka).

Lenny Kravitz - Raise Vibration
Okładka płyty "Raise Vibration"

"Raise Vibration" wpisuje się w ten trend z małym wyjątkiem. Jednak o tym na końcu tekstu.  Mamy zatem świetny funkowo-rockowy "Who Really Are the Monsters?" z saksofonem, wolniejszy rockowy utwór tytułowy zakończony indiańskimi zaśpiewami ("Raise Vibration"). "Johnny Cash" zaczyna się jak nagrania Bootsy Collinsa czy Georga Clintona, by przerodzić się w bardziej liryczną i nastrojową balladę. Nietrudno wyłowić przy pierwszym odsłuchu kosmiczno-funkowy "It`s Enough!", czyli pierwszym singlem z płyty. Drugi to "Love", w którym słychać charakterystyczne wokale Michaela Jacksona.

Na płycie pod numerem 8 ukrywa się słoneczny i beztroski "5 More Days Til Summer" - taki prezent od Kravitza na wakacje. Przytrafiła się tu nawet gitarowa solówka, co dzisiejszej muzyce rockowej nie jest wcale takie popularne jak kiedyś. Kolejnym czadowym funkowym kilerem na "Raise Vibration" jest "The Majesty of Love", w którym jasno wyczuwalne nuty brzmień z lat 70 raczą podniebienie trąbką, saksofonem, ciepłą pulsacją basu. Słyszycie te klawisze? Gdy nam śpiewał... grał Stevie Wonder. Nie chciałbym rozkładać wszystkiego na drobne kawałki, bo przyjemność odkrywania tej produkcji jest ogromna.

Jedenasta płyta w dorobku Kravitza zawiera 12 kompozycji autorskich i jak to bywało często w przeszłości została w całości przez niego skomponowana i nagrana. Teksty nawiązują do osobistych doświadczeń, ale również zahaczają o tematykę korupcji czy rasizmu.

Pamiętacie jak napisałem na początku tekstu, że albumy Kravitza często opierają się na pewnym schemacie? Tu jest podobnie, z tym że w przypadku "Raise Vibration" nie ma zbyt wielu smętnych popowych kompozycji. Wszystko kręci się wokół rocka, funku oraz soulu. Słucha się tego naprawdę dobrze.  Taka muzyczna mieszanka sprawia, że jest to jedna z najlepszych płyt artysty.  Wielokrotnie będę niej wracał.

---