czwartek, 27 marca 2014

Illusion - Opowieści (2014) - recenzja płyty

Kiedy po kilkunastu latach zespół Illusion reaktywował się na kilka koncertów, sądziłem że to kolejny tymczasowy powrót kolejnej zacnej polskiej grupy (pisałem jakiś czas temu o Something Like Elvis). Dzień 22 marca pozbawił wszystkich złudzeń. W pozytywnym znaczeniu. Ekipa Tomka Lipnickiego wypuściła płytę. Po 16 latach przerwy.

Illusion - Opowieści
Okładka płyty "Opowieści"

Album "Opowieści" - jak sam tytuł wskazuje - składa się z historii. Dziewięciu opowieści. Nie brakuje tu mocnego hardrockowego grania. Zresztą pierwsze cztery kawałki, to właśnie ostre kompozycje. Po nich następuje zwolnienie tempa, by złapać tchu. Piąty numer - "Oddech" to spokojny psychodeliczny kawałek prezentujący zupełnie inne oblicze zespołu (instrumentalne, a może nawet dark ambientowe?). "O przyszłości" na nowo rozpędza album. Linia gitar (czy tylko ja słyszę tam stonerowe brzmienie?) i głos Tomka świetnie się zgrywają (po raz potwierdza się teoria, że wokal to kolejny instrument w zespole). Słychać też konkretne gitarowe solo, a ostatnia minuta utworu obsypana jest kyussowym riffem. Hah, chciałem napisać, że "chłopcy" nie zapomnieli jak mocno przywalić i zagrać diabelskie solo ("O wartościach i prawdach wszelakich"), ale przecież to już poważni panowie... "O empatii" czerpie ze stoner sludge metalu. Ostatnie dwanaście minut albumu zarezerwowane jest dla  rozkręcającego się powoli stonerowego utworu "O pamięci po sobie" (klimatem przypomina spokojniejsze momenty z "Welcome to sky valley" wspomnianego już Kyussa). Kawałek kończy się sabbathowymi riffami i ekspresyjną saksofonową solówką. To, co? Autorewers?

Coś przeoczyłem? Okładka artbooka pt. "Opowieści" została wykonana przez Istvana Orosza. A nad brzmieniem czuwali Adam Toczko (produkcja) i Adam Ayan z Gateway Mastering w Portland (ten sam, który dopieszczał dzieła Pearl Jamu, Foo Fighters czy The Rolling Stones).
"Opowieści" podnoszą wysoko poprzeczkę Luxtorpedzie, która za kilka dniu wypuszcza swój trzeci krążek.



Lista utworów:
1. O trudzie wyboru
2. O iluzjach
3. O historii gatunku
4. O pracy nad sobą
5. Oddech
6. O przyszłości
7. O wartościach i prawdach wszelakich
8. O empatii
9. O pamięci po sobie

poniedziałek, 24 marca 2014

Hey Unplugged (21.03.2014, Wrocław, Hala Stulecia)

Jakimś fanatycznym fanem zespołu Hey nigdy nie byłem. W 2005 roku widziałem ich koncert z prądem zagrany w krakowskiej Rotundzie, a w ubiegłym roku zostałem zaproszony na występ Nosowskiej w Studio. Jednak inicjatywa krótkiej trasy koncertowej, która miała nawiązywać do MTV Unplugged, wydała się godna uwagi...

To jest pierwsza moja relacja w życiu, w której więcej mógłbym napisać o okolicznościach wyjazdu do Wrocławia, niż o samej muzyce. Dlatego w telegraficznym skrócie przedstawię to tak: na 226 kilometrze A4 padł nam samochód, laweta dotransportowała nas do Niemodlina, a mechanik postraszył awarią pompy wody i wystawił rachunek na kilkaset złotych... Tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i auto casco udało się dotrzeć na miejsce tuż przed godziną 19. Tłok przy wejściu na szczęście szybko się rozładował więc udało się znaleźć swoje krzesełka i czekać. Tak, krzesełka. Taki to był specyficzny klimat. Wprawdzie od razu dało się wyczuć, że o kameralnej atmosferze można tylko pomarzyć (duża hala i spora odległość do sceny), to podsumowując występ Heya unplugged, muszę stwierdzić, że dobrze się bawiłem. 



Muzycznie? Dobra akustyka, skład Heya zaprezentował się w bardzo rozbudowanej formie (poszerzony chyba o indyjskie instrumentarium), tradycyjnie zawstydzona Kasia Nosowska i bardzo przekrojowy set (zapamiętałem m.in.: "Heledore Babe", "Zazdrość", "Umieraj stąd", "sic!" oraz "Teksański" na bis). Zespół grał ok. 90 minut, a publiczność przywołała artystów na scenę głośnym tupaniem, co na szczęście nie zakończyło się zawaleniem Hali Stulecia, dzięki czemu mogłem zapisać te kilka krótkich zdań relacji.

czwartek, 13 marca 2014

Something Like Elvis już nie wróci, czyli wywiad z gitarzystą Arturem Maćkowiakiem

Something Like Elvis zyskał miano kultowej kapeli i stał się fundamentem sceny undergroundowej w Polsce. Muzycy zdobyli też międzynarodową popularność, nawet swego czasu byli stawiani obok Vadera jako przykład rosnącej na świecie muzycznej marki i grona fanów. Dołożyć do tego trzeba jeszcze trasy koncertowe z Fugazi i Nomeansno. W okresie 1997-2003 SLE wydali trzy świetne płyty. Ich gitarowa muzyka zahaczała o hardcore czy noise, a na ostatnim albumie również o post-punk (jazzowe improwizacje, synkopy). W 2003 roku zespół zawiesił działalność, jednak w 2010 reaktywował się, by zagrać kilka koncertów (m.in. na OFF Festivalu) i dać nadzieję fanom na kolejną płytę. Niestety ostatni wpis na oficjalnym profilu facebooka pochodzi z października 2011 roku, a słuch o zespole zaginął. Co się dzieje z Something Like Elvis? O tym i kilku innych kwestiach rozmawiałem z gitarzystą Arturem Maćkowiakiem.

Something Like Elvis (fot. Łukasz Owczarzak)
Something Like Elvis (fot. Łukasz Owczarzak)

Sanestis Hombre (SH): No właśnie, co się stało z Something Like Elvis?
Artur Maćkowiak: W chwili obecnej zespół ma zawieszoną działalność i nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie odwieszona. Ale muzyka cały czas jakoś funkcjonuje i zespół też nie przepadł w odmętach historii, dowodem czego jest Twoja chęć zrobienia a nami wywiadu.


(SH): Z jakiego powodu zespół przestał funkcjonować?
Artur Maćkowiak:
Wg mnie wszystko ma swój czas i czas tego zespołu ewidentnie minął. Chyba doszliśmy do takiego momentu, że nie było już możliwe dalsze funkcjonowanie w ramach takiego składu personalnego i formuły muzycznej.

(SH): Podobno przez drugim zawieszeniem działalności, kilku dobrze przyjętych koncertach i poprawie morale, pojawiła się szansa na nową płytę. Co z tym materiałem? [jeśli w ogóle był] 
Artur Maćkowiak: Zespół się reaktywował w 2010r. po propozycji zagrania na OFF Festivalu. Skończyło się jednak na serii koncertów. Przy okazji przygotowań do tych koncertów nie powstał żaden nowy materiał. To jakieś mity, że mieliśmy materiał na kolejną płytę.
Artur Maćkowiak (fot. Piotr Lewandowski, Pop Up Music)
Artur Maćkowiak (fot. Piotr Lewandowski, Pop Up Music)
(SH): Dziś członkowie  zespołu Something Like Elvis tworzą inne projekty. Bartek wraz z Kubą Kapsą w 2006 roku założyli Contemporary Noise Quintet (obecnie Contemporary Noise Sextet). Ty, Maciej Szymborski i Sławek Szudrowicz stworzyliście z Piotrem Komosińskim i Piotrem Waliszewskim projekt noisowo-jazzowy - Potty Umbrella. Luźne improwizacje, jazzowe klimaty są najbliższe sercu Waszemu sercu?
Artur Maćkowiak: Faktycznie pojawiły się inspiracje jazzem i bardziej otwartą formą utworów. Jednak żaden ze wspomnianych zespołów nie był stricte improwizowanym, choć elementy improwizacji zaczęły się pojawiać w naszej muzyce. Wydaje mi się to naturalne, że po kilku latach funkcjonowania w ramach jakiejś stylistyki muzycznej, jakkolwiek nie byłaby ona pojemna, zaczynasz poszukiwać nowych form wyrazu, które dają jeszcze więcej wolności i które pozwalają na jeszcze bardziej otwartą formę wypowiedzi. Każdy z nas był, i mam nadzieję, że nadal jest, zainteresowany różnymi gatunkami i rozwiązaniami muzycznymi, i to ta chęć poznawania nowych rzeczy najbardziej mnie osobiście pociąga w muzyce.

(SH): Potty Umbrella nadal działa?
Artur Maćkowiak:
Nie, ten zespół też jest w stanie zawieszenia.

(SH): No szkoda, bo praktycznie wszystkie projekty, w których się udzielają byli członkowie SLE zyskują fanów na całym świecie. Wystarczy przejrzeć komentarze na last.fm. Nie szkoda trochę, że w naszym pięknym kraju mimo międzynarodowej estymy funkcjonujecie niejako w podziemiu?
Artur Maćkowiak:
Trochę nie wiem co odpowiedzieć na to pytanie. No realia polskiego rynku muzycznego są takie jakie są i decydując się na granie takiej muzyki jaką graliśmy czy nawet gramy, nie ma co liczyć na nie wiadomo jaki sukces komercyjny i funkcjonowanie w ramach tego głównego nurtu muzycznego.
Poza tym ja osobiście nigdy nie miałem takiego podejścia osoby pokrzywdzonej przez los, która czuje, że zasługuje na więcej niż ma. Cieszę się, że muzyka którą robimy dociera do rożnych ludzi i wzbudza ich zainteresowanie. Życzyłbym sobie i kolegom, żeby ta tendencja trwała jak najdłużej i się rozwijała.

(SH): Dzięki za rozmowę.

Artur Maćkowiak jest bardzo aktywny na scenie muzycznej. W październiku 2013 roku wydał drugą solową płytę, którą prezentuje na koncertach. Gra również w improwizowanym projekcie Innecity Ensembe (album "II" ukazał się w lutym tego roku). Poza tym jest wydawcą, autorem kilku kompozycji, miksów oraz partii gitarowych na płycie artysty Grzegorza Pleszynskiego "Rock & Roll History of Art". Gościnnie pojawili się na niej również Bartek Kapsa (perkusista SLE) oraz Sławek Szudrowicz (gitarzysta SLE). Widać, że współpraca z twórcami sceny alternatywnej wychodzi Arturowi Maćkowiakowi najlepiej.

poniedziałek, 10 marca 2014

Gary Clark Jr. - Blak and Blu (2012) - recenzja płyty

Jak można przełamać bluesową rutynę? Wkładając w nią z pozoru nieoczywiste elementy. Tak też uczynił trzydziestoletni Gary Clark Jr., który jest nie tylko gitarzystą i wokalistą, ale również aktorem filmowym. Skupmy się jednak na muzyce...

Gary Clark Jr. - Blak and Blu
Okładka płyty "Black and Blu" [2012]

Wydany w 2012 roku album "Blak and Blu" jest powiewem świeżości w starym domu bluesa. Prócz wciągającego "When my train pulls in" z przejmującą gitarową solówką, Clark Jr. zafundował  słuchaczom prawdziwą wycieczkę po różnych klimatach. Jest oczywiście sporo klasycznego bluesa z niezłymi aranżacjami jak choćby nominowany do Grammy "Ain`t messin` round" wsparty sekcją dętą oraz genialny "Numb" (ten hard rockowy riff miażdży) czy zwycięzca wspomnianej nagrody - soulowy kawałek "Please come home". Mamy rdzennego bluesa prosto z dorzecza Missisipi "Nex Door Neighbor Blues". Dodatkowo wyróżnia się utwór "Black nad blu" osadzony na hip-hopowym bicie. Zabawowo robi się w "Travis county", gdzie można poczuć ducha muzyka Chucka Berry. Z kolei "The life" całkowicie zrywa z bluesem na rzecz R&B (swoją drogą kawałek konkretnie buja)."Things are changin`" kupuję ze względu funkową wibrację. Zatem jest bardzo ciekawie.

Album w wersji deluxe został wzbogacony o dwa utwory: "Breakdown" i "Soul", które także brzmią dobrze. Nie ma nudy. Blues, funk, soul, hip-hop i R&B - jednym słowem paleta "Blak and Blu" zawiera wiele odcieni czarnej muzyki.

Gary Clark Jr.
Gary Clark Jr. [źródło: vh1.com]

Polecam zwłaszcza tym, którzy uważają, że blues jest nudny.

Lista utworów:
1. "Ain't Messin 'Round"
2. "When My Train Pulls In" (Gary Clark, Jr., Gil Scott-Heron, Brian Jackson, Don Robey)
3. "Blak and Blu"
4. "Bright Lights"
5. "Travis County"
6. "The Life"
7. "Glitter Ain't Gold (Jumpin' for Nothin')" (Gary Clark, Jr., Doyle Bramhall II, Justin Stanley, Ali Tamposi, Mike Elizondo)
8. "Numb"
9.  "Please Come Home"
10. "Things Are Changin'"
11. "Third Stone from the Sun/If You Love Me Like You Say" (Jimi Hendrix, Little Johnny Taylor)
12. "You Saved Me"
13. "Next Door Neighbor Blues"

sobota, 1 marca 2014

Reverend Horton Heat - REV (2014) - recenzja płyty

11 płyta w dorobku Reverend Horton Heat ukazała się 21 stycznia - pięć lat po poprzednim wydawnictwie zespołu. Jim "Reverend Horton" Heath i spółka tym razem serwują fanom 13 kawałków trwających łącznie 46 psychobillowych minut.

Reverend Horton Heat
Okładka płyty Reverend Horton Heat "REV"
Muzyka rockabilly i psychobilly nigdy w Polsce nie miała za wielu fanów. Pewnie gdyby nie popularność Pulp Fiction, miałaby ich jeszcze mniej. Na szczęście jest stałe grono, które chodzi na koncerty, słucha płyt i identyfikuje się ze sceną sajko, dzięki czemu jest dla kogo pisać ten tekst... Jednym z najciekawszych zespołów tego gatunku jest Reverent Horton Heat. Kapela istnieje już 29 lat! Z charyzmatycznym liderem Jimem Heathem konsekwentnie trzyma się sprawdzonej formuły brzmienia z surferskimi gitarami i dudniącym kontrabasem.

Te czołgi na okładce to zapowiedź batalii? Pojazd na pierwszych planie wskazuje z czym będziemy mieć do czynienia. Tradycja lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych będzie na nim obecna. Jedno jest pewne, album "REV" pędzi szybciej niż pojazdy na gąsienicach!

Tradycyjnie jest to, co powinno być: rock and roll z kontrabasem czyli dużo dobrego rockabilly i psychobilly, zapach benzyny, zombie i charakterystyczne gitarowe melodie. Na początek szybki instrumentalny "Victory Lap". Wyjątkowo wciągający "Zombie Dumb" urzeka wpadającymi w ucho riffami, których nie powstydziłby się sam Dick Dale. Jest też coś dla fanów elvisowego rock and rolla - kawałek "My Hat".W utworze "Schizoid" gościnnie pojawia się Tim Alexander grając na akordeonie. I to w zasadzie tyle...

Album "REV" przepełnia dynamiczna muzyka, znakomicie motywująca. Bez wątpienia jedna z lepszych płyt Reverend Horton Heat. Dla fanów "sajko" pozycja obowiązkowa.

Lista utworów:
1. Victory Lap
2. Smell of Gasoline
3. Never Gonna Stop It
4. Zombie Dumb
5. Spooky Boots
6. Schizoid
7. Scenery Going By
8. My Hat
9. Let Me Teach You How To Eat
10. Mad Mad Heart
11. Longest Gonest Man
12. Hard Scrabbled Women
13. Chasing Rainbows"