wtorek, 30 września 2014

Krótko, informacyjnie

Jako że wrzesień dobiegł końca chciałem sobie postawić za plan minimum zrecenzowanie płyt, o których myślę od dłuższego czasu. Brzmi enigmatycznie? Wkrótce wszystko się wyjaśni, chociaż nadal trzon bloga będą stanowić omówienia nowych wydawnictw.
Powoli przygotowuje się także do podsumowania roku 2014, a jest co podsumowywać. Ważne jednak będą też trzy ostatnie miesiące i kilka nadchodzących premier (zobacz: najbardziej oczekiwane premiery jesieni).

Co u mnie?
# Zbieram płyty (ostatnio poprawiłem stan swojej płytoteki nabywając kilka albumów Machine Head oraz Deftones).
# Wybieram się na koncert Jacka White`a. To w listopadzie.
# Wreszcie pozbyłem się wiekowego sprzętu muzycznego (plastikowej wieży). Na razie łoję na oldskulowym wzmacniaczu i jeszcze bardziej oldskulowych kolumnach.
# Słucham obecnie takich artystów jak Tom Petty czy Lenny Kravitz (nowa płyta mnie kopnęła). Zamierzam też poznać dyskografię formacji Eleven.

A Wy?

wtorek, 23 września 2014

Lenny Kravitz - Strut (2014) - recenzja płyty

Gospelowy Lenny Kravitz!

23 września 2014 Lenny Kravitz albumem "Strut" powrócił do korzeni. Artysta sięgając po gospel, funk, rocka czy bluesa w najlepszym wydaniu, wypuścił najciekawszą płytę od lat. Już po pierwszym przesłuchaniu nie mogłem usiedzieć w miejscu. Dawno nie słyszałem tak spójnej, obfitującej w świetne kompozycje płyty Kravitza, która zamiast popowych momentów (patrz album:" Baptized") oparta jest na wyśmienitych riffach, sekcji dętej, chórach gospel i funkowych pulsacjach. Kiedy ostatni raz album artysty zawierał tyle partii saksofonu? Wokalnie norma, czyli mistrzostwo świata.

Lenny Kravitz - Strut
 Płyta rozpoczyna się od dwóch kompozycji singlowych, z których największe wrażenie robi "Chamber" - funkowe podłoże (wyraźna basowa pulsacja) i lekkie tło elektroniczne mogą być mylące, Kravitz wcale nie zamierza zaoferować nam albumu łączącego rocka z elektro (co jest ostatnio modne). Napisałem "największe wrażenie"? "Sex" jest przecież także funkowe i gdzieś na drugim planie migoczą jakieś klawisze. Z kolei "Dirty White Boots" to klasyczny rockowy kawałek w średnim tempie ze sporą porcją pikanterii (Lenny lubi łączyć rocka z seksem; zresztą kto nie lubi?). Jest solo gitarowe, co w dzisiejszych hipstersko-normcore`owych czasach nie jest wcale takie oczywiste.

O geniuszu muzyka świadczy "New York City" - gruby funk, rewelacyjne gospelowe fragmenty i solówka na saksofonie. Jeden z najlepszych utworów na płycie. Bez bujania się i robienia dziwnych min się nie obejdzie... Nieco spokojniejszy "The Pleasure and the Pain" podbity sekcją dętą, organami oraz chórem prowadzi do pięknej solówki gitarowej. To tylko krótki przystanek, bo na horyzoncie pojawia się rockowy "Strut" z wykrzyczanym tytułowym słowem i krowim dzwonkiem. Świetnie brzmienie gitar, fachowcy się zachwycą, ja również nie raz się jeszcze podrajam. "Frankenstein" udowadnia, że na płycie nie ma miejsca na nudę (fajny gitarowy riff, bluesowa harmonijka, gospel, w zwrotkach w tle pobrzmiewa też gitara akustyczna - jak komuś mało, to pojawia się też saksofonowe solo). Później mamy wolniejszą kompozycję "She`s a Beast" i podkręcenie tempa "I`m Believer", które powinno sprawdzać się świetnie na imprezach [tak wygląda współczesny big beat?]i koncertach (można sobie krzyknąć "hey"). Hicior na miarę pewnego utworu OutKast.

Trochę nonszalancko robi się w "Happy Brthday" (saksofon, pianino i beztroski klimat amerykańskiej prywatki urodzinowej). Refren aż się prosi, by go zaśpiewać. "I Never Want to Let You Down" i robi się bluesowo, ale refreny znowu nasycone są dęciakami. W "Ooo Baby Baby" Kravitz sięga do lat sześćdziesiątych i wyciąga stare brzmienie chórków [kompozycja zespołu The Miracles].  

Wiecie co jest najlepsze? Na tej płycie są też bonusy. Jeden z nich oparty jest na świetnym hendrixowskim riffie "Sweet Gitchey Rose". Drugi jest równie interesujący.  Na "Strut" wszędzie pełno smaczków, detali które trzeba odnaleźć i pielęgnować.

Dziesiąty w dyskografii Kravitza album został przez niego w całości nagrany, wyprodukowany i od początku do końca przemyślany*, tak by czarować każdym dźwiękiem. "Strut" to pokaz wielkiej formy kompozytorskiej, to wyraźny sygnał dla którzy zaczęli powątpiewać w Kravitza. Artysta nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jedna z najlepszych płyt 2014 roku!

*  Kravitza na płycie wsparł Craig Ross (gitara akustyczna i elektryczna).

sobota, 20 września 2014

Skubas - Brzask (2014) - recenzja płyty

Mieszka we mnie diabeł
Między mózgiem a sercem
Zajmuje każdy oddech
Z każdą myślą go więcej
(Skubas "Diabeł")

Skubas jest jednym z niewielu melancholijnych artystów, których słuchając nie mam ochoty palnąć sobie w łeb. A to już naprawdę sporo.

Fanów przestrzennego alternatywnego rocka na pewno ucieszyła wieść o nowej płycie Skubasa. 9 września wyszedł krążek zatytułowany "Brzask". Jak artysta poradził sobie z syndromem drugiej płyty? O tym jest ten tekst.

 Zarówno wydany w 2012 roku debiut Skubasa "Wilczełyko" jak i druga płyta  - "Brzask" na pierwszy rzut oka nie różnią się za wiele - liryczne, pełne wspomnianej melancholii, ale nigdy dołujące. Obie okładki utrzymane są w podobnej tematyce (autorstwa Przemka Blejzyka), tylko że tym razem słuchacze otrzymują również wkładkę z tekstami (na pierwszej płycie nie było). Zmienił się za to skład. Poprzednio za bębnami siedział Emade, teraz jest to Wojciech Sobura. Debiut miksował Andrzej Smolik, który grał też w części kawałki. Tym razem artysta pojawia się tylko w singlowym "Nie mam dla ciebie miłości".
Jak zwykle album wyprodukował Skubas, miksami zajął się Adam Toczko (współpracował m.in. z Acid Drinkers, Comą, Pogodno czy Lipali). Teksty piosenek napisali Skubas oraz Basia "Flow" Adamczyk. I są to wyłącznie polskojęzyczne teksty. Zresztą Radosław Skubaja (aka Skubas) jest moim zdaniem jednym z najlepszych polskich tekściarzy, co potwierdza na najnowszym albumie.

Jaki jest ten "Brzask"? Zacznę od moich faworytów na płycie: "Wyspa nonsensu" - dynamiczny, rockowy, brudny, zadziorny kawałek; klimatyczny "Nie mam dla ciebie miłości" z udziałem Smolika i wpadającym w ucho refrenem, którego nie polecam nucić przy ukochanej osobie. Intrygująca jest też przestrzenna "Ballada o chłopcu" z ciekawą partią syntezatora. Znakomitą propozycją na singiel jest utwór "Diabeł" - te rozhuśtane, rzężące gitary przypominają mi ścieżkę dźwiękową "Truposza" autorstwa Neila Younga. Resztę pozostawiam słuchaczom do rozkminienia.   

"Brzask" stanowi udaną kontynuację debiutu, Skubas nie rozmienia się na drobne i nie zatraca swego charakterystycznego stylu (egzystencjalno-poetycko-melancholijno-jesiennego). Saksofon, wiolonczela i różne instrumenty perkusyjne dodają brzmieniu albumu sporo smaku. W wielu momentach jest naprawdę ciekawie, choć tym razem otrzymujemy bardziej energetyczny zestaw numerów. Dlatego spokojnie można polecić tę płytę każdemu, kto lubi takie mocno klimatyczne granie.



Lista utworów:
1. "Diabeł"
2. "Plac Zbawiciela"
3. "Kołysanka"
4. "Rejs"
5. "Nie mam dla ciebie miłości"
6. "Brzask"
7. "Kosmos"
8. "Wyspa nonsensu"
9. "Ballada o chłopcu"
10. "Wątpliwość"

poniedziałek, 15 września 2014

Slash feat. Myles Kennedy & the Conspirators - World on Fire (2014) - recenzja płyty

Cenię Slasha jako wybitnego gitarzystę, który w Guns N` Roses i Velvet Revolver wyprodukował masę genialnych melodii i jeszcze więcej niezapomnianych riffów czy kultowych solówek. Dlatego też do nowego wydawnictwa podchodziłem z wielkimi nadziejami, chociaż może nie do końca z przekonaniem, że będzie to coś wystrzałowego, a raczej próba rozwijania sprawdzonej formuły. Czy się zawiodłem?

Slash feat. Myles Kennedy & the Conspirators - World on Fire
Okładka płyty "World on Fire"

Od razu zaznaczę, że nie jestem fanem heavy metalowego głosu Mylesa Kennedy`ego, którego wysokie rejestry mnie po prostu nie jarają. Trzecia płyta roi się właśnie od takich specyficznych zaśpiewów i ciekawiej robi się tylko wtedy, gdy Myles schodzi wokalem niżej. W pozostałych przypadkach słuchanie go bywa bardzo nużące.

Płyta "World on Fire" zbudowana jest na prostym schemacie szybszy-wolniejszy kawałek. Poszczególne utwory oparte są również na znanych szablonach z przeszłości, jednak po trzecim przesłuchaniu całości wpadłem w rozpacz. Ten album nie dość, że jest zbyt długi (77 minut), to cholernie przewidywalny i momentami nudny. Czasami jakaś dobra solówka, czasami jakiś solidny riff, niezły bridge, ale ciężko dotrwać do końca. Czy słucham drugi raz tego samego kawałka? A nie, to już kolejny utwór...

Wiecie za co kocham Slasha? Za to że na pierwszym solowym albumie zebrał artystów z różnych bajek i posklejał w świetną spójną formę. Świadomie podniósł sobie poprzeczkę. Druga płyta była przyzwoita i różniła się od debiutu (nie brakowało na niej ciekawych pomysłów i niezłych aranżacji). Teraz gitarzysta nagrał coś na podobieństwo poprzedniczki i widać wyraźny zastój twórczy. Odjechanymi solówka nie da się zasypać dziury kompozytorskiej.

Dobrze, ponarzekałem trochę, ale chciałem też pochwalić kilka rzeczy na "World on Fire". Utwór tytułowy jest dobry, "30 Years to Life" przyciąga uwagę "gunsowym" riffem. Sekcja rytmiczna gra poprawnie, czasami delikatnie zaznacza swoje istnienie, ale nikt nie wyskakuje przed szereg. Wiadomo, kto tu rządzi.

Reszty nie będę opisywał, bo mimo szczerych chęci nie odczuwam frajdy z obcowania z tym albumem. Niestety. Wygląda no to, że po wydaniu "Apocalyptic Love" Slash powinien poszukać zupełnie innej formuły, a nie brnąć w nagranie przeciętnej kontynuacji.


Lista utworów:
1. "World on Fire" - 4:30
2. "Shadow Life"
3. "Automatic Overdrive"
4. "Wicked Stone"
5. "30 Years to Life" - 5:09
6."Bent to Fly" - 4:57
7. "Stone Blind"
8. "Too Far Gone"
9. "Beneath the Savage Sun"
10. "Withered Delilah"
11. "Battleground"
12. "Dirty Girl"
13."Iris of the Storm"
14. "Avalon"
15. "The Dissident"
16. "Safari Inn"
17. "The Unholy"