niedziela, 5 sierpnia 2012

Po aptece z Iggym Popem

Relacja z Off Festival 2012 (Katowice, dzień drugi czyli 4.08)



Mój pierwszy pobyt na tym festiwalu współtworzonym przez Artura Rojka wypadł bardzo okazale. Niestety nie miałem okazji zobaczyć pierwszego dnia naspidowanego Atari Teenage Riot czy Death In Vegas ani Henrego Rollinsa (występującego tym razem nie z zespołem, ale solo w formie spoken word - gość nawija o drażniących go sprawach społeczno-politycznych). Za to drugi dzień festiwalu rozpoczęliśmy dość wcześnie jak na moje standardy, bo już o godzinie 15. Wtedy na głównej scenie prezentowali się rockandrollowcy z The Stubs - energetyczny występ, w nich przyszłość. 


Następnym koncert to Kobiety. Trójmiejska alternatywna formacja zrobiła na mnie wrażenie. Trochę psychodelii, trochę fajnych melodii, niezłe teksty, rozbudowane instrumentarium (instrument przypominający cymbałki, nie chcę się kompromitować, nie wiem...). Świetnie wybrzmiał "Pif paf". Nie zostałem do końca będąc ciekaw występu Cool Kids of Death. Wspólnie z kolegą udaliśmy się więc do dusznego namiotu - tzw. "Scena trójki". Tłok jak cholera. Z trudem dobrnęliśmy mniej więcej do połowy tłumu na odległość 10 metrów od sceny. Koncert bardzo żywiołowy, przyzwoicie zagrany. Jednak zawód. Oczekiwałem wiele po tej łódzkiej grupie mieszającej punka, zimną falę, elektronikę i co jeszcze zapragną. Zawód, bo wokal chyba źle nagłośniony i słyszałem co drugie słowo, a czasami co dziesiąte... Zawód, bo trochę zbyt płaskie brzmienie momentami zlewające się (złe nagłośnienie?). Zawód, bo po dwóch świetnych bisach ("Piosenka o miłości" oraz "Generacja nic") zespół został przegoniony ze sceny przez organizatorów, co spotkało się z gwizdami i złośliwy docinkami publiki. A właśnie wtedy koncert zaczął nabierać rumieńców.

Widząc podłamanych fanów wykorzystałem moment i szybko wydostałem się z namiotu i poszedłem do znajomych na wspaniałe czerwone czilałtowe sofy/pufy (strzał w dziesiątkę, brawa dla organizatorów).

Cool Kid Of Death


Wspomnę jeszcze, że przy okazji pijąc piwo w pobliżu stoisk z płytami (można było nabyć CD Acid Drinkers "Broken Head" za 20 zł i mnóstwo alternatywnej muzy), gdyż z browarem mnie nie wpuścili, mogłem posłuchać psychodelicznej. Kristen! Jeden muzyk ze Ścianki i paru z innych nieco mniej znanych kapel. Polecam! Szczególnie ostatni numer posadził moją szczękę na trawie w towarzystwie wylansowanych butów innych ludzi.

Epizod z jedzeniem i toi-toiami pominę. Lepiej niż na Opener`. Za porównywalnie niewielką kasę dało się zjeść całkiem zjadliwe żarło, jednak (tu kamyk do ogródka) ostatnie talony zainwestowałem w makaron, który przyprawił mnie o takie mdłości, że omal nie zszedłem przed występem głównej gwiazdy wieczoru.

tzw. line-up 4.08.2012


Jeśli o epizodach mowa, Thustona Moore`a słuchałem z daleka siedząc na sofie ratującej ciało przed całkowitą utratą sił. Baroness (ponoć metalowo stonerowe granie) raczej mnie zawiedli (w internecie to lepiej wyglądało).

Niewątpliwym hitem tego dnia festiwalowego była Apteka. Znakomici! Teksty, brzmienie, kontakt z publiką, luz, dobry set - nawet dla mniej obeznanych (niżej podpisany) fanów zespołu - znalazło się wiele świetnych kawałków (z kultową "Mendą" na czele). Jak dla mnie Apteka przyćmiła kulki i była odkryciem dnia (jeśli taki termin jest stosowny w odniesieniu do tak zacnego zespołu).

Apteka


Dobra, szkoda zamulać -  Iggy Pop i The Stooges - popisowy, głośny, energetyczny koncert. Jeśli ktoś sądził, że te karetki kursujące po terenie festiwalu, czekają na muzyków, musiał mocno się rozczarować. "Jakie on ma zadbane włosy" - powiedziała pewna urocza blondynka. "Jak on się rusza" - dodał ktoś. Iggy Pop postanowił pobawić się z fanami i zrobił imprezę na scenie, zaprosił kilkanaście osób. Było szaleństwo. W ogóle w kwestiach muzycznych wiadomo - panowie wymiatają. Set rewelacyjny ("Down in the street", "Fun house" ,"1970", ) a na bis "Passenger". Dziękuję, dobranoc. 

Na dobicie tradycyjnie siedząc na czilałtowych sofach słuchaliśmy jak gdzieś w oddali swoje rapowe teksty przesyła w przestrzeń Doom. Całkiem interesujący artysta. Nisko osadzone bity, coś trochę jak Mos Def. Także polecam!


I to już koniec tej długiej relacji. Off Festival miło mnie zaskoczył nienaganną organizacją (szybkim sprzątaniem śmieci, uprzejmą ochroną, fajnym rozlokowaniem scen - nie za daleko od siebie oraz przyzwoitym żarciem [pomijając ohydny makaron...bleeehh] i dobrym piwem). Pewnie tu kiedyś wrócę.