Relacja z Off Festival 2012 (Katowice, dzień drugi czyli 4.08)
Mój pierwszy pobyt na tym
festiwalu współtworzonym przez Artura Rojka wypadł bardzo okazale. Niestety nie
miałem okazji zobaczyć pierwszego dnia naspidowanego Atari Teenage Riot czy
Death In Vegas ani Henrego Rollinsa (występującego tym razem nie z zespołem,
ale solo w formie spoken word - gość nawija o drażniących go sprawach
społeczno-politycznych). Za to drugi dzień festiwalu rozpoczęliśmy dość
wcześnie jak na moje standardy, bo już o godzinie 15. Wtedy na głównej scenie
prezentowali się rockandrollowcy z The Stubs - energetyczny występ, w nich
przyszłość.
http://www.youtube.com/watch?v=Fb52u4beS1w <<- Kobiety - Pif Paf
Następnym koncert to Kobiety. Trójmiejska alternatywna formacja
zrobiła na mnie wrażenie. Trochę psychodelii, trochę fajnych melodii, niezłe
teksty, rozbudowane instrumentarium (instrument przypominający cymbałki, nie
chcę się kompromitować, nie wiem...). Świetnie wybrzmiał "Pif paf".
Nie zostałem do końca będąc ciekaw występu Cool Kids of Death. Wspólnie z kolegą
udaliśmy się więc do dusznego namiotu - tzw. "Scena trójki". Tłok jak
cholera. Z trudem dobrnęliśmy mniej więcej do połowy tłumu na odległość 10
metrów od sceny. Koncert bardzo żywiołowy, przyzwoicie zagrany. Jednak zawód.
Oczekiwałem wiele po tej łódzkiej grupie mieszającej punka, zimną falę,
elektronikę i co jeszcze zapragną. Zawód, bo wokal chyba źle nagłośniony i
słyszałem co drugie słowo, a czasami co dziesiąte... Zawód, bo trochę zbyt
płaskie brzmienie momentami zlewające się (złe nagłośnienie?). Zawód, bo po
dwóch świetnych bisach ("Piosenka o miłości" oraz "Generacja
nic") zespół został przegoniony ze sceny przez organizatorów, co spotkało
się z gwizdami i złośliwy docinkami publiki. A właśnie wtedy koncert zaczął
nabierać rumieńców.
Widząc podłamanych fanów
wykorzystałem moment i szybko wydostałem się z namiotu i poszedłem do znajomych
na wspaniałe czerwone czilałtowe sofy/pufy (strzał w dziesiątkę, brawa dla
organizatorów).
Cool Kid Of Death |
Wspomnę jeszcze, że przy okazji
pijąc piwo w pobliżu stoisk z płytami (można było nabyć CD Acid Drinkers
"Broken Head" za 20 zł i mnóstwo alternatywnej muzy), gdyż z browarem
mnie nie wpuścili, mogłem posłuchać psychodelicznej. Kristen! Jeden muzyk ze
Ścianki i paru z innych nieco mniej znanych kapel. Polecam! Szczególnie ostatni
numer posadził moją szczękę na trawie w towarzystwie wylansowanych butów innych
ludzi.
Epizod z jedzeniem i toi-toiami
pominę. Lepiej niż na Opener`. Za porównywalnie niewielką kasę dało się zjeść całkiem
zjadliwe żarło, jednak (tu kamyk do ogródka) ostatnie talony zainwestowałem w
makaron, który przyprawił mnie o takie mdłości, że omal nie zszedłem przed
występem głównej gwiazdy wieczoru.
Jeśli o epizodach mowa, Thustona
Moore`a słuchałem z daleka siedząc na sofie ratującej ciało przed całkowitą utratą
sił. Baroness (ponoć metalowo stonerowe granie) raczej mnie zawiedli (w
internecie to lepiej wyglądało).
Niewątpliwym hitem tego dnia
festiwalowego była Apteka. Znakomici! Teksty, brzmienie, kontakt z publiką,
luz, dobry set - nawet dla mniej obeznanych (niżej podpisany) fanów zespołu - znalazło
się wiele świetnych kawałków (z kultową "Mendą" na czele). Jak dla
mnie Apteka przyćmiła kulki i była
odkryciem dnia (jeśli taki termin jest stosowny w odniesieniu do tak zacnego
zespołu).
Apteka |
Dobra, szkoda zamulać - Iggy Pop i The Stooges - popisowy, głośny,
energetyczny koncert. Jeśli ktoś sądził, że te karetki kursujące po terenie
festiwalu, czekają na muzyków, musiał mocno się rozczarować. "Jakie on ma
zadbane włosy" - powiedziała pewna urocza blondynka. "Jak on się rusza"
- dodał ktoś. Iggy Pop postanowił pobawić się z fanami i zrobił imprezę na
scenie, zaprosił kilkanaście osób. Było szaleństwo. W ogóle w kwestiach
muzycznych wiadomo - panowie wymiatają. Set rewelacyjny ("Down in the street", "Fun house"
,"1970", ) a na bis "Passenger". Dziękuję, dobranoc.
Na dobicie tradycyjnie siedząc na
czilałtowych sofach słuchaliśmy jak gdzieś w oddali swoje rapowe teksty
przesyła w przestrzeń Doom. Całkiem interesujący artysta. Nisko osadzone bity,
coś trochę jak Mos Def. Także polecam!
I to już koniec tej długiej
relacji. Off Festival miło mnie zaskoczył nienaganną organizacją (szybkim
sprzątaniem śmieci, uprzejmą ochroną, fajnym rozlokowaniem scen - nie za daleko
od siebie oraz przyzwoitym żarciem [pomijając ohydny makaron...bleeehh] i
dobrym piwem). Pewnie tu kiedyś wrócę.