Kochają Red Hot Chili Peppers i Jamiroqaui, ale dla mnie są
niczym polski Electric Six. Ta funkowa, dzika wibracja wycina w pień niektóre nieudane
debiuty ostatnich lat. Kwartet z Chrzanowa - co nazywa się BAO - w czerwcu zadebiutował albumem „Fajerwerki”.
![]() |
Okładka płyty BAO - Fajerwerki |
Wybuchowa zawartość krążka nie kończy się na nazwie. Ona się
od nazwy zaczyna. Przebojowość albumu nie ogranicza się do rocka i funku. Jest
odrobinę swoistej nostalgii („Kiedy”), a także brzmień przypominających klasykę
rock`n`rolla czy może nawet bigbitu („Ona mnie nie lubi”).
Na płycie znajduje się 12 numerów oraz kawałek bonusowy.
Prócz naładowanego energią i ociekającego seksem utworu „Wulkan” (do którego
powstał świetny teledysk) „Fajerwerki” oferują takie perełki jak „Sąsiadka”.
Czy to na pewno jest debiut? Ten numer pokazuje prawdziwą klasę zespołu.
Wielopłaszczyznowy utwór, w którym sporo się dzieje. Nawet solówka jest
całkiem, całkiem. Imprezowy „Piwko” na pewno sprawdzi się jako koncertowy
„otwieracz”. Później nadchodzi „redhotowa” gitara i bas oraz… refreny po
angielsku w „49 smutków”. Warto tu odnotować, że większość tekstów jest po
polsku i nie są to wcale harcerskie piosenki, a całkiem intrygujące historie
opowiadane/wyśpiewywane przez Pawła Ostrowskiego.
BAO to ludzie, którzy czują funky. Znam ich od wielu lat i do
tej pory nie zaliczałem się do fanów zespołu. Jednak „Fajerwerki” to bardzo
udany debiut, który zmienia optykę patrzenia na ten zespół. Od dziś jestem
zagorzałym zwolenników tych młodych, utalentowanych ludzi. Zrobili kawał
porządnej muzyki. Nie na raz, nie na dwa. Na kilka przesłuchań. Tak trzymać!