W roku 2013 tak naprawdę tylko jeden zespół z nurtu indie
rocka (nie lubię tego określenia) oczarował mnie swoim dziełem - chodzi
oczywiście o Arctic Monkeys. Dziś poznałem pierwszego faworyta do tegorocznego
zestawienia - duet muzyków
multiinstrumentalistów z Akron (Ohio, USA). The Black Keys 12 maja wydają ósmą
płytę. Jeszcze niedawno zachwycałem się "piosenkowym"* albumem "El
Camino" (2011), a teraz uzależniam się od "Turn blue".
Początek albumu "Turn blue" jest bardzo
zaskakujący. Prawie siedmiominutowy "Weight of love" bliżej ma do
twórczości Pink Floyd niż blues/rockowych zagrywek The Black Keys. Porywające
solo gitarowe obok którego nie sposób przejść obojętnie i psychodeliczny klimat,
aż proszą się o powtórkę. Nim to jednak uczynicie, radzę zapoznać się z
następnym utworem - "In time". Przyznać się bez bicia, kto słuchając
wystukiwał rytm?
![]() |
Okładka płyty The Black Keys - Turn Blue |
Bardzo przebojowy jak na twórczość The Black Keys "Year
in review" został nieco obudowany różnymi dodatkowymi instrumentami. Z
kolei w "It`s up to you now" muzyki postanowili popuścić wodze
fantazji i pokombinować, poprzez zmiany rytmu podzielili utwór na części.
Uspokojenie następuje w "Waiting on words", gdzie Dan Auerbach raczy
nas pięknym falsetem. Natomiast "10 lovers" jest mocno disco/funkowy.
The Black Keys zapraszają na dyskotekę.
"In our prime" brzmi jak skrzyżowanie "Across
the Universe" The Beatles z psychodelicznymi fragmentami twórczości
Funkadelica George`a Clintona. Zakończenie również zaskakuje. "Gotta get
away" jest przyjemną woltą stylistyczną - wesoła piosenka okraszona
klawiszami i tamburynem w rockowym klimacie z południa (taka miła podróż
samochodem w nieznane).
![]() |
źródło: www.rollingstone.com |
Album "Turn blue" trzyma poziom od początku do
końca i sprawia, że chętnie się po niego wraca. Nic dziwnego że David Fricke z Rolling Stone określił płytę mianem
najbardziej spójnej z wszystkich jakie The Black Keys kiedykolwiek wydali.
Widać też spory wpływ Briana Burtona (znanego jako Danger Mouse), który
produkował album, grał na klawiszach/pianinie i wspomagał kompozytorsko Dana
Auerbacha (gitara, bas, wokal i pianino) oraz Patricka Carneya (bębny,
klawisze). Odcisnął też na krążku piętno "Broken Bells"**. Zatem
paralele między "After the Disco" a "Turn blue" wydają się
zrozumiałe (czytaj: słyszalne). The Black Keys nadal są zespołem blues
rockowym, jednak na "Turn blue" mocno odpłynęli. A ja słuchając
odleciałem...
Jeśli po lekturze tego tekstu czujecie niedosyt, możecie
wybrać się na koncert The Black Keys. W lipcu zespół zagra w Polsce (podczas
festiwalu Open`er w Gdyni).
Lista utworów:
1. "Weight of Love"
2. "In Time"
3. "Turn Blue"
4. "Fever"
5. "Year in Review"
6. "Bullet in the Brain"
7. "It's Up to You Now"
8. "Waiting on Words"
9. "10 Lovers"
10. "In Our Prime"
11. "Gotta
Get Away"
* Wcześniejsze płyty The Black Keys cechowały się większą
surowością, niż "El Camino".
**Brian Burton tworzy wspólnie z Jamesem Mercerem duet
Broken Bells. Artyści wydali do tej pory dwa albumy "Broken Bells"
(2010) oraz "After the Disco" (2014). W roku 2011 debiutancki krążek
indie rockowego duetu został nominowany do nagrody Grammy (kategoria: Najlepszy
Album Muzyki Alternatywnej).
Mi płytowe zapowiedzi nie podpasowały. Muszę sprawdzić efekt końcowy ale teraz katuję "To Be Kind" Swans - ryje beret;)
OdpowiedzUsuńZnam wszystkie płyty TBK i przyznam, że lubię ich i w tym surowszym, bardziej garażowym klimacie, i w tym przystępniejszym dla zwykłego słuchacza. Z "Turn Blue" uwielbiam "Weight of Love".
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, piszę recenzje płyt the-rockferry.blog.onet.pl
Dzięki, zajrzę.
Usuń