niedziela, 14 czerwca 2015

The Chemical Brothers, Papa Roach, Hey (12.06.2015, Orange Warsaw Festival, Warszawa) - relacja z koncertu


Orange Warsaw Festival (dzień pierwszy)

Kontekst
Od lat do kolekcji festiwali brakowało mi tylko tego warszawskiego. Ubiegłoroczna edycja była świetna i mogłem tylko żałować, że nie miałem okazji się wybrać. W tym roku zostałem jednak namówiony na kupno biletu. Cel był jeden: The Chemical Brothers. Orange Warsaw Festival kończył mój czerwcowy maraton koncertowy: Limp Bizkit, Gojira/Slipknot/Godsmack.

Orange Warsaw Festival 2015
#OWF2015

Logistyka
Do Warszawy przyjechałem wygodnym, klimatyzowanym Pendolino. Niespełna trzy godziny podróży przebiegły szybko i bezstresowo. Sporo się zmieniło od mojej poprzedniej podróży do stolicy pociągiem PKP. Trudności ze znalezieniem odpowiedniego przystanku autobusowego w centrum przemilczę. Aplikacje mobilne podają rozkłady, ale nic nie wspominają jak do danego miejsca dotrzeć na piechotę poruszając się w gąszczu przejść, placów, świateł i skrzyżowań...  Jak się nie zna miasta trzeba cierpieć. Urok laika.

Nocleg wykupiłem w przystępnej cenie rzut beretem od Toru Wyścigów Konnych "Służewiec", gdzie odbywa się tegoroczna edycja festiwalu. I dobrze, bo akustyka jest tu świetna, teren bardzo przyjazny (sporo drzew, trawy i schładzającego wiatru). Wprawdzie Warszawa nie zaoferowała festiwalowiczom darmowej komunikacji, ale dzięki biletowi dobowemu można było się swobodnie poruszać po mieście (podczas trwania imprezy autobusy i tramwaje kursowały do wczesnych godzin porannych).

Minusem OWF jest na pewno rozplanowanie "toi-toi" (czy jak to się odmienia). Mała ilość budek i spore kolejki spowodowały, że zmuszony byłem stać 30 minut w deszczu. Naprawdę słabo to wypada w porównaniu do wielu nawet mniejszych festiwali.

Jedzenie i picie
Sporym plusem OWS jest gastronomia. Na festiwalu można napić się dobrego piwa oraz zjeść świetnego burgera. Jest nawet jedzenie bezglutenowe i oczywiście kuchnia wegetariańska. Ceny nie zabijają, a porcje są całkiem w porządku jak na standardy tego typu przedsięwzięć. Ponadto dobra kawa i lody mogą znacznie poprawić humor. Brawo dla organizatorów.

Sceny i line up.
Na terenie festiwalu znajdują się dwie sceny (główna i mała) oraz namiot. Podczas mojej jednodniowej obecności (12 czerwca w piątek) zaobserwowałem, że między poszczególnymi występami nie ma dziur, a wszystko odbywa się płynnie. Szczególnie dobrze wypadały koncerty w namiocie, gdzie ze względu na swoistą "koncentrację czynnika ludzkiego na małej przestrzeni" zabawa była najlepsza.

Kto grał w tym roku? Było oczywistym, że przebicie zeszłorocznej edycji będzie niewykonalne i line-up na pierwszy rzut oka prezentował się przyzwoicie/średnio, ale można było wyhaczyć coś dla siebie. Ciężar headlinerów musieli udźwignąć w tym roku The Chemical Brothers wraz z Muse, Incubusem oraz Markiem Ronsonem. I to w zasadzie tyle, chociaż warto było wybrać się też na koncerty Heya, Łąki Łan, Ørganek czy Maria Peszek (czyli mocny polski zestaw).

Artyści i pierwsze zaskoczenie.
Widziałem tylko kilku artystów. Najpierw w namiocie pojawili się Afromental i zagrali dość żywiołowy set. Nigdy nie byłem fanem tego zespołu, ale muszę obiektywnie stwierdzić, że potrafią dać ognia i dość mocno mnie zaskoczyli na plus. Później na głównej scenie trafiłem na Heya. Było w porządku zwłaszcza za sprawą staroci typu "Schisophrenic Family", natomiast nowsze numery raczej mnie znużyły. Kasia Nosowska jak zwykle w jakimś czarnym worku i z przerażeniem w oczach (wciąż stremowana?) była naprawdę urocza i kupiła po raz tysięczny publiczność.

Wiecie, co mnie wywaliło z butów? Papa Roach! Kapela dla młodzieży, którą kojarzę z czasów grania w "Tony Hawk Pro Skater 2". Choć od tamtych czasów trochę wody w Wiśle upłynęło, a frontman zespołu mocno zbliżył się do czterdziestki, ich muzyka wciąż trafia do młodych i zbuntowanych słuchaczy. Panowie z Papa Roach dali bardzo czadowy koncert z przekrojowym setem ("Last Resort", "Scars", "Broken Home", "Between Angels and Insects"). Podczas "Gravity" wszystkie ręce poszły w górę, a praktycznie od początku do końca publika walczyła w sporym kotle ulokowanym pod sceną. Ścisk był nieprawdopodobny, a zespół dbał o pobudzanie publiki do aktywności. Świetnie przyjęty występ kończył "... To Be Loved". Dla mnie ogromne zaskoczenie ten koncert. Polecam.

Deszcz, głód i długie kolejki do toalet uniemożliwiły mi zobaczenie Noela Gallaghera i jego High Flying Birds, czego żałuję bardzo. Szkoda, bo podobno było bardzo dobrze, ale specyfika festiwali powoduje, że nie wszystko można ogarnąć.

The Chemical Brothers - Orange Warsaw Festival 2015
The Chemical Brothers na #OWF2015


Chemiczni bracia
Występowi gwiazdy pierwszego dnia OWF towarzyszył deszcz. Na szczęście udało się zdobyć pelerynkę i jakoś przetrwać te niezbyt sprzyjające warunki atmosferyczne. The Chemical Brothers zagrali dobry set oparty na ich sztandarowych numerach jak: "Hey Boy Hey Girl" (nie dało się nie skakać), "Do It Again", "Out Of Control" połączonym z "Setting Sun" oraz z "It Doesn`t Matter". Każdemu utworowi towarzyszyły oczywiście animacje, były też roboty i zakończenie w postaci "Block Rockin` Beats". Dobrze przemiksowany set został gorąco przyjęty przez publiczność, która mino opadów deszczu bawiła się doskonale. Najbardziej mistycznie zrobiło się podczas "The Sunshine Underground", a kilka fragmentów seta przeorało tłum basem tak solidnie, że momentami robiło się gorąco od uderzeń fali dźwiękowej!

Konkluzja bracia i siostry jest taka...
...że warto wybrać się na ten festiwal, szczególnie wtedy gdy odbywa się w tak przyjemnych okolicznościach przyrody jak "Służewiec". Nie miałem okazji zobaczyć wszystkich artystów, ale jestem pewien, że niewiele osób mogło żałować wydanych pieniędzy.

...

2 komentarze:

  1. Mi się niesamowicie podobało i żałuję, że nie mogłam zostać na całym występie The Chemical Brothers, ale i tak bawiłam się świetnie!

    OdpowiedzUsuń