niedziela, 22 lipca 2018

Męskie Granie (Strefa Kultury, Katowice) - 21.07.2018

Po raz piąty z rzędu miałem przyjemność gościć na trasie Męskiego Grania. Wszystkie koncerty wyprzedały się w kilkadziesiąt sekund, wiele osób musiało się w tym roku obejść smakiem. A trudności związane z kupnem biletów wygenerowały ogromną falę hejtu na organizatorów (uruchomić sprzedaż w poniedziałek rano – niezbyt trafny pomysł; do tego skorzystać z oferty firmy, której serwery wieszają się po kilku sekundach…hm…). No ale mnie udało się załapać na katowicki koncert. Był to niesamowity dzień pełen wzlotów i upadków.

Męskie Granie 2018

 
Z racji koncertowego doświadczenia bardziej nastawiałem się na tych mniej znanych artystów więc ucieszył mnie fakt zobaczenia już na samym początku składu EABS. Ten jazzowo-eksperymentalny zespół z hip-hopowymi naleciałościami zagrał intensywny set, który niekoniecznie zyskał uznanie wśród przypadkowych słuchaczy, ale fanów awangardy (eksperymentu?) na pewno ucieszył. Solówka na saksofonie?  Proszę bardzo! Solo na basie? Nie ma sprawy! Młodzi muzycy robili co mogli i od pierwszych dźwięków zjednali sobie fanów pod sceną. Wykonany na koniec „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda” przeniósł mnie do krainy nowojorskiego jazzu. Jakoś tak, a nie inaczej.

Tłum zgęstniał i wypełnił miejsce pod sceną, bo oto w katowickiej Strefie Kultury zameldowała się Natalia Przybysz. Artystka zaprosiła swoich rodziców do wspólnego wykonania „Dzieci Malarzy”. Był też inny znamienity gość – Wojciech Waglewski (legenda, opoka, lider Voo Voo i jeden z byłych dyrektorów artystycznych Męskiego Grania).

Lao Che nie zawiedli. Zrobili to co trzeba, a w kawałku „Kapitan Polska” gościnnie pojawił się kolejny z rodu Waglewskich – Fisz. To była jedna z wielu kolaboracji, które są stałym elementem Męskiego Grania.

Później oczywiście Fisz Emade Tworzywo i wielkie pozytywne zaskoczenie w setliście – „30 cm” (gdy ten numer śmigał w 2001 roku niektórych osób nie było jeszcze na świecie) oraz hiciory „Zwiedzam świat” i odśpiewany przez publiczność „Biegnij dalej sam”.

Jedna z najważniejszych chwil nastąpiła tuż po braciach Waglewskich – Tribute to Kazik – projekt różnych artystów w hołdzie Kazikowi Staszewskiego. Można było usłyszeć m.in. Łonę i Webbera, Krzysztofa Ostrowskiego z Cool Kids Of Death (który w mojej opinii wypadł najlepiej) czy Barbarę Wrońską. Niektóre wersje utworów Kazika brzmiały „dość odlegle” od swoich pierwowzorów i nie przekonywały, ale jako całość projekt należy uznać jako bardzo pozytywny - zwłaszcza wtedy, kiedy sam zainteresowany zaśpiewał w towarzystwie Fisza - za co otrzymał burzę braw (nie pierwszy raz tego wieczoru).

Mocnym punktem śląskiego line-upu był występ Kazika z Kwartetem ProForma. Aż wstyd się przyznać, ale pierwszy raz widziałem tego artystę na żywo. Było warto. Było warto, bo oprócz kawałków z nowej płyty pojawił się utwór z filmu „Sztos” oraz „Malcziki”, które rozhulały publikę. Kazik początkowo chciał przesiedzieć swój występ, jednak liche krzesełko go zniechęciło, a jednocześnie zmotywowało, żeby cały koncert ruszać się żwawo, chodzić po scenie i dyrygować pozostałymi muzykami. Co osobowość to osobowość. Głos charakterystyczna i charyzma, których nie zabił ząb czasu.

Panie i Panowie, na Kortezie poszedłem zjeść. Ja wiem, że niektórzy mnie teraz przeklinają, ale mam do tego święte prawo. Podobno się podobało. Nie wiem, nie znam się, nie jestem fanem.
Przy okazji dodam, że na małej scenie również odbywały się koncerty. Mnie oczarował energetyczny rockowy set The Freuders. Śpiewający perkusista! Kilka lat temu grali na Śląsku i teraz odświeżyli się w mojej pamięci. Szkoda że tak krótko, szkoda że na Męskim Graniu nie ma bisów - o czym przypominał ze sceny Piotr Stelmach - narażając się przy tym na falę gwizdów. Zniósł to dzielnie, bo to facet który zjada na śniadanie wszystkich konferansjerów w Polsce. I chwała mu za to!
Nie o wszystkim mogę napisać, a w tym roku było bardzo intensywnie. Najlepsze Męskie Granie ever (stan na 23:20). Dowlokłem się pod scenę główną z przeświadczeniem, że to mogłoby się skończył. Czułem spełnienie, radość i wdzięczność dla artystów oraz organizatorów. Czułem szczęście i zmęczenie…

Ale zaraz… jeszcze „truskawka” na torcie – Męskie Granie Orkiestra. W 2018 roku hymn imprezy zrobił ogromną furorę. „Początek” nabił ponad 20 mln wyświetleń na YouTube i szybko wyprzedał całą trasę. Nie tylko za sprawą wpadającej w ucho melodii, ale z uwagi na to trio: Kortez, Podsiadło, Zalewski. I w tym miejscu powinienem zakończyć tę relację…

Męskie Granie Orkiestra 2018 było najsłabszym punktem programu artystycznego. Ogromne rozczarowanie czułem nie tylko ja, ale i część weteranów imprezy, która słyszała ten projekt na żywo, gdy dyrektorem artystycznym był choćby Smolik. Na tegorocznej trasie zabrakło ikon muzyki (poza Kazikiem), zabrakło pomysłu i tego niepowtarzalnego pierwiastka, z którego Orkiestra słynęła od lat. Ale po kolei… okrojony skład (mniej instrumentalistów, nie było np. sekcji dętej i wielu innych instrumentów). Na dzień dobry zagrany hymn „Początek”, który powinien wbrew nazwie zamykać setlistę. Falstart! Podczas jego grania (najpierw nie było słychać basu, później okazało się że by źle nastrojony). Przez pierwsze 4 numery źle było słychać wokale (Zalewskiego i szczególnie Podsiadłę). Panowie oczywiście żartowali na scenie (i tego luzu oraz dystansu trzeba im zazdrościć), ale w głębi duszy mogli czuć pewien dyskomfort. Niestety Krzysiek Zalewski jako tegoroczny dyrektor całego zamieszania zrobił trochę cover band z hitami („Granda” Brodki, „Sorry Polsko” Marii Peszek czy „Peron” Jamala). Sytuację ratowały numery z Kazikiem („Andrzej Gołota”) i zagrany po raz drugi w dłuższej wersji „Początek”. Jednak ani to było inspirujące, ani wyjątkowe. Wyszli, zagrali, podziękowali i poszli. Bez elementu zaskoczenia bez interesujących interpretacji i tradycyjnego tabunu znamienitych gości. Głównie bawili się w trzech, czasami dając komuś kilka minut. Nie zachwycili. Hymn Męskiego Grania – owszem, zapewnił publiczności sporo frajdy, jednak jak przypomnę sobie euforię, która towarzyszyła piosence promującej jedną z poprzednich edycji… „Watahę” odśpiewaną przez tłum stawiam dwie półki wyżej niż „Początek”.

Dlaczego tak się stało? Być może lekko komercyjny wymiar tegorocznej edycji został narzucony odgórnie, może zabrakło na froncie kogoś w stylu Wojciecha Waglewskiego lub Andrzeja Smolika. Pewnie za rok się przekonamy, bo na 10 odsłonie Męskiego Grania musi się coś zmienić. Warto wrócić do starych dobrych czasów i odważniej sięgać po repertuar, nie bać się szukać. A tymczasem życzę organizatorom odwagi kończąc relację słowami hymnu „Nie chcę iść pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz