Zwycięska płyta powinna nazywać
się "Album Of The Year", a nosi tytuł... Przed nami druga część
zestawienia (miejsca 10-1). Najbardziej subiektywny a zarazem najbardziej
obiektywny ranking zagranicznych płyt roku 2015. Dwanaście miesięcy temu 1
miejsce zajęła płyta metalowa. Machine Head ze swoim "Bloodstone &
Diamonds". Tym razem triumf odniósł album nieco lżejszy, aczkolwiek z
pazurem.
Z uwagi na to, że 8 z 10
wyróżnionych tu płyt już recenzowałem, druga część podsumowania jest krótsza,
bardziej treściwa. Myślę sobie jednak, że zestaw jest tak bardzo zróżnicowany,
iż wśród wytypowanych przeze mnie rzeczy każdy fan dobrej muzyki znajdzie coś
dla siebie.
Od razu polubiłem "Born In
The Echoes". Chemiczni Bracia nie odcinają kuponów, każdy kolejne
wydawnictwo rozwija styl zespołu. Singiel "Go" to nie tylko
dynamiczny elektroniczny numer z wpadającą w ucho ścieżką basu, ale też
świetnym wokalem rapera Q-Tipa. Po pierwszym odsłuchu nietrudno będzie
zapamiętać również transowo-hipnotyczny "Under Neon Lights". A każde
kolejne przesłuchania pozwają odkryć inne świetne kompozycje. Szanowni Państwo,
będę szczery - na "Born In The Echoes" nie ma słabych momentów. Nie
będę zatem gołosłowny, jeśli powiem że lata mijają, a The Chemical Brothers
wciąż nie chcą oddać palmy pierwszeństwa w wyznaczaniu trendów muzyki
elektronicznej.
Data premiery: 17 lipca 2015
Chociaż okres świetności zespołu
przypada na lata dziewięćdziesiąte, to najlepszy moim zdaniem album wydali w
roku 2009 ("Invaders Must Die"). Apetyty fanów były dosyć spore.
Ogromna okazała się także rozpiętość not w recenzjach: od totalnej krytyki
poprzez laurki. Moja ocena mieści się gdzieś w środku, ale bliżej mi do
pochlebstw. Z powodu: bardzo dobrych singli, sporej dynamiki i agresywności
materiału, a przede wszystkim ze względu na "Wild Frontier" (numer
oraz teledysk). Pokochałem ten utwór miłością szczerą, czystą, nieśmiertelną.
Cieszy mnie to, że dzięki wspomnianym elementom The Prodigy utrzymało wysoki
poziom.
Data premiery: 30 marca 2015
Jest Jack White oraz Alison Mosshart, Jack Lawrence i Dean Fertita. Trzecia
płyta supergrupy wypada dobrze. Garażowe brzmienie zespołu momentami nieco
ewouluje, ale nadal jest to formuła, którą już dobrze znamy i kochamy. Niby
wszystko się zgadza. Choć... Jacka White`a trochę jakby mniej. Ale poza tym
wszystko jest na swoim miejscu. The Dead Weather nie schodzi ze swojego
wysokiego poziomu. Na zakończenie funduje nam jednak utwór, który kompletnie
nie przystaje do reszty. "Impossible Winner" łamie schemat płyty.
Nie jest to zły numer. Jednak ta stylistyczna wolta zasiała we mnie ziarno
niepokoju. Trudno to racjonalnie ocenić, ale męcząc się przy recenzji tej płyty
permanentnie wracały do mnie myśli - a może to początek końca? Tak czy inaczej
"Dodge and Burn" należy umieścić w podsumowaniu roku na wysokiej
lokacie, choć nie ukrywam, że mogło być odrobinę lepiej.
Data premiery: 25 września 2015
Rok temu zestawieniem rządziły
ciężkie albumy (Slipknot, Godsmack, Machine Head). W tym roku na dobrą sprawę
mniej jest mocnej muzyki, ale nie mogło zabraknąć Slayera. O kulisach
powstawania "Repentless" pisałem przy okazji recenzji, dlatego ograniczę się jedynie do konkluzji, że zmiany
personalne nie zaszkodziły zespołowi. Wciąż grają porządny thrash metal, wciąż
do ich muzyki można potrzepać głową. Slayer zachowuje wysoki poziom i zdolności
kompozytorskie. Niewiele jest kapel, które na przestrzeni lat utrzymały styl
wiernie trzymając się ideałów młodości. Na tym albumie oczywiście nie
znajdziemy (tradycyjnie) żadnych ballad i zapchajdziur. Warto zwrócić uwagę na
pracę bębniarza (np. w "Chasing Death"). Moim faworytem jest
"Implode", który realizuje prostą filozofię: szybko, ostro i do
przodu. I to jest kwintesencja Slayera.
Data premiery: 11 września 2015
Wbrew mylącej nazwie Amerykanie
grają muzykę bardzo lekką i przystępną, rzekłbym nawet przebojową. A taki "Complexity"
to materiał na niezły hicior. Co z tego, skoro EODM są tak bardzo przebojowi
jak i niezależni jednocześnie. Jessie Hughes i Josh Homme nagrywają kolejną
dobrą płytę i zdecydowanie najlepszą od czasów rewelacyjnego debiutu. Szkoda że
ostatnio w trasy wybiera się sam Jessie (bez Josha, a skład uzupełniają muzycy
koncertowi), bo ta seksowno-rockowo-kosmiczna miksutra podana przez duet
mogłaby nieźle wstrząsnąć publiką. A tak pozostaje nam słuchanie krążka
"Zipper Down". Zestaw numerów jest naprawdę porządny i nie potrzebuje
dodatkowej rekomendacji. A jeśli nie wierzycie - spójrzcie na okładkę płyty. Ta
prowokacyjna grafika odsłania wiele, ale nie wszystko. Zatem, słuchamy!
Data premiery: 2 października
2015
Nie było w tym roku lepszego
debiutu. Slaves to proste rockowe granie z punkowym pazurem. Album daje
słuchaczowi pełnię satysfakcji. Zachowując proporcje mógłbym ich premierowe
dzieło uznać "Never Mind the Bollocks. Here`s the Sex Pistols" XXI
wieku! Ironiczni, bezczelni, młodzi, fascynujący. Wielka Brytania ma szczęście
do debiutów. Rok temu świat podbijał Royal Blood, a teraz kolejny rewelacyjny
duet wypływa na szerokie wody. Gdyby przeanalizować moje zestawienie - "Are
You Satisfied?" wygrałoby w rankingu - najbardziej niezobowiązująca płyta
2015 roku.
Data premiery: 1 czerwca 2015
Druga co do wielkości
niespodzianka w zestawieniu. Ta niepozorna kapela ze Stanów mocno zakorzeniona
w stoner rocku wydała album bardziej klasyczny. Najnowszym dziełem muzycy The
Sword pokazali również, że nieustanny rozwój może przynieść piękne owoce. Początkowo
miałem wrażenie, że obcuję z jakimś hard rockowym dziełem przełomu lat
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Sekcja dęta w "Early Snow" rozłożyła mnie na
łopatki. Ta wolta stylistyczna oraz fakt doskonałości i równości materiału, to
najmocniejsze argumenty, żeby płytę "High Country" ulokował tuż przy
samym podium najciekawszych produkcji 2015 roku.
Data premiery: 21 sierpnia 2015
Ten album płynie. Od pierwszej do
ostatniej minuty Killing Joke wchodzi na wysokie obroty i tak zostaje do samego
końca. Kilka tygodni temu pisałem w recenzji tego dzieła, że trudno wyróżniać
poszczególne fragmenty, bo album stanowi zwartą całość. Moje słowa o
"Pylon" nie straciły na znaczeniu. Płyta jest wydarzeniem na scenie
muzycznej. To dynamit rzucony w zadowolony tłum, gdzie każdy przyjął już
bezpieczne położenie. Jeżeli jednak miałbym odpowiedzieć na pytanie - czemu nie
jest to numer jeden tego roku, to podałby tylko jeden argument - te 90 minut do
zdecydowanie za dużo.
Data premiery: 23 października
2015
Na ten moment mój ulubiony album
Disturbed. Przerwa w działalności zrobiła zespołowi dobrze. Muzycy wrócili w
świetnej (życiowej?) formie. Zero zapychaczy, zero przeciętniactwa. Każdy numer
wnosi coś interesującego na płytę. Przeróbka "The Sound of Silence"
formacji Simon and Garfunkel, która jest być może najlepszym tego typu utworem
w dyskografii. Słuchanie Disturbed na nowo staje się czymś pożądanym. Materiał
jest dynamiczny, melodie wpadają w ucho, kawałki łatwo zapamiętać. Charakterystyczne
okrzyki Draimana w "Who", dwa rewelacyjne numery: "Open your
Eyes" i "What Are You Waiting For?", to najmocniejsze strony
"Immortalized". Gdy pada hasło "najlepsze 3 płyty 2015" od
razu przychodzi mi do głowy właśnie dzieło Disturbed. Mocne rockowe granie,
niemożliwy do podrobienia wokal i równie wyjątkowe rockowo/metalowe brzmienie.
Data premiery: 21 sierpnia 2015
Corey Taylor (wokalista Slipknot)
uznał ten album najlepszą płytą 2015 roku. W pełni się z nim zgadzam. Czekając na
płytę Faith No More miałem ogromne obawy. Te kilkanaście lat przerwy w
działalności grupy mogło spor zmienić. Na szczęście "Sol Invictus" to
dzieło doskonałe. Na pewno najdojrzalsze w dyskografii amerykańskiej formacji.
Cztery muzyczne indywidualności i wybitny wokal, który przemycił na płytę
najznakomitsze elementy z różnych swoich projektów, a wypadkową tych działań
jest rzecz zacna. Więcej na temat "Sol Invictus" w mojej recenzji.
Data premiery: 19 maja 2015
--------------
Zobacz także:
--------------
Zobacz także:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz