Pomimo chłodu i brzydkiej pogody jaka
panuje o tej porze roku, wieczór 15 grudnia należał do bardzo gorących. I od
razu podkreślę, że wybrałem się na Kravitza nie po to, by jak większość kobiet
pożerać go wzrokiem, tylko jak to faceci mają w zamiarze posłuchać muzy i
potrząść głową. Brzmienia były zacne, jednak z zabawy niewiele wyszło.
Na początku szybko ponarzekam, by resztę
relacji utkać z superlatyw. Publiczność niby znała repertuar, ale dla
niektórych osób stare numery wydawały się zupełnie obce. Stąd euforia na
"Chamber" i cisza gdy Lenny prosił o zaśpiewanie refrenu "Let
Love Rule". Sporo osób skupiało się na fotografowaniu smartfonami i
nagrywaniu krótkich filmików (tylko po co?).
Na szczęście morze telefonów nie
przeszkodziło mi w odbiorze znakomitego koncertu, którego setlista stanowiła
przekrój twórczości artysty. Rozpoczęło się od "Dirty White Boots" z
nowej płyty, a potem usłyszeliśmy "American Woman" (z roku na rok
coraz mniej osób pamięta, że to cover) i "Strut" z fajnym solo. Oczywiście
nie mogło zabraknąć też takich hitów jak: "It Ain`t Over `Til It`s
Over", "I Belong to You" oraz "Fly Away". Na tym ostatnim
numerze oraz na "Let Love Rule" mógł się rozgrzać gitarzysta Craig
Ross, który tego dnia wycinał konkretne solówki. Prawdziwym przeżycie była
możliwość usłyszenia kompozycji "Always on the Run" napisanej
wspólnie ze Slashem i będącej przykładem fantastycznego połączenia dwóch gitar
oraz idealnie dołożenia sekcji dętej. Finał koncertu to dwa bisy: "The
Chamber", na którym Kravitz poprosił o wyjęcie telefonów i doświetlenie
sceny a także mój ulubiony "Are You Gonna Go My Way" - tu wreszcie ludzie
zaczęli skakać.
Najważniejszą częścią występu był jednak
standard koncertowy, czyli przeciągnięcie do granic możliwości kompozycji
"Let Love Rule". Oprócz zaproszenia publiczności do wspólnego
śpiewania, zespół postanowił pokazać swoje możliwości (solówki: gitary,
klawiszy, perkusji oraz rewelacyjnej sekcji dętej i długi fragment
przypominający improwizację). Z kolei gdzieś w środku setu kwintesencję funku
oraz popis chóru żeńskiego zapewnił utwór "New York City".
Ten koncert był odwzorowaniem tego, co
kilkadziesiąt lat temu robił na scenie James Brown. Kravitz, Jamiroquai oraz
Prince są jego naturalnymi następcami - instynktowni, drapieżni, energiczni. Muzycznie mieliśmy zatem sporo odlotu,
imprezy z funkową wibracją, soczystych riffów rockowych oraz improwizacji a la
Miles Davis (trębacz zmiażdżył system). Prawie 140 minut muzycznej uczty.
Setlista:
1. "Dirty
White Boots"
2. "American Woman"
3. "It Ain't Over 'Til It's Over"
4. "Strut"
5. "Dancin' Til Dawn"
6. "Sister"
7. "New York City"
8. "Always on the Run"
9. "I Belong to You"
10. "Let Love Rule"
11. "Fly Away"
Bis:
12. "The Chamber"
13. "Are You Gonna Go My Way"
2. "American Woman"
3. "It Ain't Over 'Til It's Over"
4. "Strut"
5. "Dancin' Til Dawn"
6. "Sister"
7. "New York City"
8. "Always on the Run"
9. "I Belong to You"
10. "Let Love Rule"
11. "Fly Away"
Bis:
12. "The Chamber"
13. "Are You Gonna Go My Way"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz