sobota, 22 listopada 2014

Nowa płyta Faith No More?

W kwietniu 2015 roku będzie 7 płyta Faith No More! Zespół zaklepuje terminy na europejskich festiwalach muzycznych na przyszły rok (m.in. potwierdzone Download Festival, Hellfest). Sporo szumu w mediach zrobił singiel "Motherfucker". Opinie były podzielone, bowiem jest grupa fanów Faith No More, która nie chce zmieniana legendy, ale jak udowadnia przykład Soundgarden, można odrodzić się z popiołów. Pytanie tylko - czy naprawdę warto?

Faith No More 2014
Faith No More 2014 [źródło: facebook.com]


Oczywistym faktem jest to, iż FNM zaczęło się z chwilą przyjścia do zespołu nowego wokalisty, czyli wraz z dołączeniem do składu Mike`a Pattona w styczniu 1989 roku. Wtedy zespół miał praktycznie ukończoną przełomową płytę "The Real Thing i brakowało tylko przysłowiowej kropki nad "i". Charyzmatyczny artysta szybko pomógł amerykańskiej formacji wznieść się na wyższy poziom i uzyskać status gwiazdy. Kolejny album "Angel Dust" był tylko ugruntowanej tej pozycji, a dograny naprędce cover Commmodores "Easy" znacznie przybliżył ekipę z San Francisco do mainstreamu. Później Faith No More wydali jeszcze dwie znakomite płyty, z których jednak większą popularność zyskał "Album Of The Year" być może ze względu na mocne single: "Ashes To Ashes" czy "Stripsearch". Zespół zagrał mnóstwo koncertów, dał setki wywiadów, nakręcił kilka niezłych teledysków. Jednak w 1998 roku zaczęły nasilać się pogłoski o rozpadzie. Panowie byli sobą zmęczeni, chcieli czegoś nowego. Rozstali się w miarę pokojowo.

Nie bez znaczenie dla rozwiązania kapeli było spore zaangażowanie Pattona w różne poboczne projekty. Wokalista nigdy nie spełniał się jako lider formacji, która będzie przez trzydzieści lat usilnie trwać na scenie. Czas w Faith No More wykorzystał jako inwestycję na przyszłość. Dzięki rozgłosowi, estymie oraz pieniądzom, mógł skupić się na karierze solowej. I choć tworzył też typowe zespoły, to jednak zawsze indywidualizm, skłonność do poszukiwania nowych wyzwań i artystyczna niezależność stanowiły jego główne założenia kolejnych muzycznych przedsięwzięć. Było ich mnóstwo, nie zamierzam wymieniać, bo każdy może sięgnąć i sprawdzić czym się zajmować przez ostatnie kilkanaście lat.

Inni muzycy też po rozpadzie zespołu nie nudzili się. Perkusista Mike Bordin grał z Ozzym Osbournem, współpracował z Jerrym Cantrellem, grał też koncerty z Black Sabbath i Kornem. Klawiszowiec Roddy Bottum skupił się na swoim zespole o nazwie Imperial Teen. Z kolei basista Billy Gould też nie próżnował - wśród godnych odnotowania działań muzycznych warto zauważyć choćby kolaborację z Jello Biafrą (legendarnym wokalistą punk rockowej formacji Dead Kennedys). Ostatni gitarzysta Faith No More - Jon Hudson wydaje się w tym gronie dość niewidoczny.

W 2009 roku jednak ci skupieni na nowych projektach muzycy postanowili reaktywować legendę. Od słowa do słowa przeszli do czynów. Najpierw była trasa koncertowa. Wtedy też miałem okazję przekonać się na żywo (Open`er, Gdynia), że są w dobrej formie, że dają radę.  Po 5 latach od wznowienia działalności ukazał się pierwszy od dawna wspólny numer. I dotarliśmy do punktu wyjścia.
Czy panowie: Patton, Bordin, Bottum, Gould i Hudson będą w stanie sprostać niebotycznym wymaganiom fanów i mediów? Kultowa "The Real Thing" była nominowana do Grammy, hicior "Easy" brzmiał lepiej niż pierwowzór, teledysk do "Epic" był śmieszny, zawadiacki i idealnie skrojony na tamte czasy. Faith No More zawsze wpasowywało się w realia, choć nie był to efekt kalkulacji, a raczej sporej intuicji. 

Faith No More
Mike Bordin i Billy Gould w studio nagraniowym [źródło: facebook.com]

Na razie wiadomo, że powstało 10 numerów i 15 szkiców kawałków, a całość ma być oryginalna, choć nieoderwana od dotychczasowej twórczości. Jak stwierdza Gould o nowych kompozycjach: "Będą bardzo się różnić od tego, co do tej pory. To kombinacja tego, czego nie usłyszymy nigdzie na świecie i tego, czego naszym zdaniem brakuje innym zespołem. Ostatecznie, będzie to brzmiało jak Faith No More"*. Promocja nadchodzącego wydawnictwa już się rozpoczęła od wypuszczenia singla. Kawałek "Motherfucker" nosi pewne cechy starego Faith No More, z których najważniejszą jest luz. Nie chcę go oceniać, bo skoro ma zapowiadać nową płytę, to wolałbym zrecenzować cały album. 

Czy jednak ta muzyka dziś da radę? Soundgarden publikując w 2012 roku "King Animal" uczyniło progres. Obawiam się, że Faith No More musi wydać coś naprawdę genialnego, żeby oprzeć się krytyce. Skoro mieli płytę "Album Of The Year," to teraz chyba pora na "Album Of The Decade".
Żarty żartami, ja jednak znam doskonale pattonowe zespoły Tomahawk i Peeping Tom, które brzmiały zacnie i w jakiś tam specyficzny sposób zapełniały pustkę po FNM.  Boję się, że jakakolwiek słabość nowego dzieła może zostać obnażona, a legenda poddana próbie.

Konkluzja? Zawsze byłem fanem Faith No More i nim pozostanę. Mam nadzieję, że moje oczywiste w takich sytuacjach obawy się nie sprawdzą. Czego oczekuję po nowym albumie? Epickości przeplatanej humorem, hybrydy brzmień i świeżości. Starzy wyjadacze muszą dać czasu, żeby nikt nie miał wątpliwości, kto tu rządzi.



* www.antyradio.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz